Lekcja Witosa Decyzja PSL o odcięciu się od lewicy i tworzeniu własnego bloku wywołuje skojarzenia historyczne. Twórcy ruchu ludowego, ks. Stanisław Stojałowski i Wincenty Witos, byli zwalczani przez kler katolicki. Wincenty Witos nie mógł przystąpić do wielkanocnej spowiedzi u swojego proboszcza, a biskup tarnowski potępiał go i zwalczał. Spowiadał Witosa ksiądz, który uznawał oświatę chłopów za rzecz szlachetną i dawał mu kartkę o odbyciu spowiedzi. Największe zasługi położył Witos, współpracując z socjalistą Ignacym Daszyńskim. Raz – tworząc 7 listopada 1918 r. pierwszy polski rząd, i po raz drugi – w Rządzie Obrony Narodowej w 1920 r. Przecież „zbawca Polski” uciekł z rządu do Nowego Sącza i wrócił do sztabu generalnego, gdy bolszewicy uciekli spod Radzymina. Klęska Witosa zaczęła się, gdy przystał do rządu Chjeno-Piasta. Potem był proces brzeski i wygnanie z kraju. Witos przez długi czas traktował swoją wiarę jako sprawę osobistą, oddzieloną od działalności społecznej i politycznej. Gdy zmienił orientację, przyszły klęski. Czyżby PSL chciało powtórki z historii? Krzysztof Pachla Wszystko, co służy większej i sprawiedliwszej redystrybucji, jest dobrym pomysłem. Jeśli faktycznie pieniądze na tę ulgę idą z uszczelnienia innych podatków, np. VAT, i skorzystają z niej tylko ci młodzi ludzie, którzy zarabiają relatywnie mało (maksimum 85 tys. zł brutto rocznie, czyli do ok. 5 tys. zł netto miesięcznie), to czemu nie. Bruno Skalski • Rozwiązania systemowe powinny mieć określony cel. Nie może nim być kupowanie kolejnej grupy wyborców. Zwolnienie młodych ludzi miałoby sens, gdyby było uzależnione od wielkości dochodu. Są młodzi ludzie zatrudnieni w firmach rodziców i zarabiający ogromne pieniądze. Zwolnienie ich z PIT jest demoralizujące. W prywatnych firmach rodzinnych może to też prowadzić do rozwiązań omijających prawo. Bożena Miernik Tylko nie Arłukowicz W felietonie z 28. numeru red. Jerzy Domański postawił interesującą diagnozę i niezbyt trafną opinię dotyczącą przyszłego kandydata na urząd prezydenta. Kandydatura Bartosza Arłukowicza byłaby fatalna z wielu powodów. Ale po kolei. Zgadzam się z red. Domańskim, że urząd prezydenta przerósł Andrzeja Dudę. Jest niesamodzielny, łamie konstytucję, na którą przysięgał, popełnia błędy, które wiele kosztują nas wszystkich. Ale Andrzej Duda pozostaje liderem sondaży i bardzo poważnym kandydatem do reelekcji. Jego rywalem nie może być zatem byle kto. Musi to być lider z prawdziwego zdarzenia, mający ideowy kręgosłup. A tego z pewnością nie można powiedzieć o byłym polityku SLD. Wszyscy pamiętamy woltę Bartosza Arłukowicza w 2011 r., gdy Donald Tusk powołał go na stanowisko sekretarza stanu w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów i pełnomocnika premiera ds. przeciwdziałania wykluczeniu społecznemu. Przeszedł od razu do klubu PO, odcinając się od lewicowej tożsamości. A funkcja pełnomocnika premiera ds. przeciwdziałania wykluczeniu społecznemu zadziwiająco szybko została zlikwidowana. Donaldowi Tuskowi potrzebny był głos lewicowych wyborców, aby wygrać wybory i osłabić SLD. Arłukowicz dał się kupić, choć wcześniej nie zostawiał na Tusku i PO suchej nitki. W 2009 r., kiedy był jeszcze posłem lewicy, na pytanie o PO stwierdził: „Jezus Maria, jest tak plastikowa, że aż mnie to boli. Nie rozumiem, dlaczego ten plastik tak strasznie podoba się ludziom. (…) Jest obła, śliska, taka masa, która się podporządkowuje oczekiwaniom zewnętrznym. Mistrzem plastikowości jest Donald Tusk”. Jaką my, wyborcy, mamy pewność, że dziś Bartosz Arłukowicz jest tym, kim jest? Aby uniknąć błędu wizerunkowego i nie powtórzyć katastrofalnego wyniku z 2015 r., jak to było z Magdaleną Ogórek, lewica powinna wystawić kogoś rozpoznawalnego i z dorobkiem. Jest to w tej kadencji o tyle trudne, że lewicy nie ma w parlamencie. SLD musiałby zatem postawić na którąś ze swoich samorządowych gwiazd. W grę może wchodzić Krzysztof Matyjaszczyk, były poseł, a od 2010 r. prezydent Częstochowy. Trudno będzie powtórzyć sukces Aleksandra Kwaśniewskiego, ale wybory prezydenckie są mniej przewidywalne niż wybory parlamentarne. Byliśmy wszyscy tego świadkami w 2015 r. Jeżeli w przyszłym Sejmie lewica utworzy klub parlamentarny, jest czymś naturalnym, że mając kadry i struktury, będzie musiała wystawić własnego kandydata lub kandydatkę, a w drugiej turze poprzeć przeciwnika urzędującego prezydenta. Przemysław Prekiel Nie muszę się wstydzić, że jestem Polakiem Od lat czytam PRZEGLĄD i felietony prof. Bronisława