Listy od czytelników nr 46/2017

Listy od czytelników nr 46/2017

Nobel za lustrację Teraz na uczelniach jest moda na prowadzenie zajęć przez tzw. praktyków. Ich wiedzy z danej branży ani umiejętności dydaktycznych, umiejętności przekazania wiedzy, nikt nie sprawdza. Można prowadzić zajęcia bez przygotowania pedagogicznego i metodycznego. Wszyscy na wszystkim się znają. Dziennikarz jest malarzem, a murarz dziennikarzem, biolog prowadzi zajęcia z budowy mostów i silników, bo przecież jeździ samochodem po moście. Dość popatrzeć na „specjalistów” w różnych komisjach – ważne, że kasa leci. Wystarczy latać jako pasażer i wygłaszać różne teorie, a że co chwila inne, to co z tego? Jednak jakieś logiczne kryteria oceny przy przyjmowaniu do pracy powinny być. Zygmunt Białka Gdyby nie było rewolucji Brawo za tekst Krzysztofa Pilawskiego o rewolucji w Rosji (PRZEGLĄD nr 45). Wcześniejsze próby modernizacji państwa rosyjskiego – za Iwana IV, Piotra I i Katarzyny II – także nie były realizowane łagodnymi metodami i kosztowały wiele istnień ludzkich. Nie wiem, czy to kwestia olbrzymich przestrzeni i niewielkiego zaludnienia, czy może kultury politycznej odziedziczonej po Tatarach – fakt, że najczęściej wielkiemu skokowi cywilizacyjnemu towarzyszył w Rosji terror. Chwalebnym odstępstwem od tych metod są reformy Stołypina i de Witta. Bez stalinowskich pięciolatek, czyli zbudowania w krótkim czasie wielkiego przemysłu, ZSRR nie przetrwałby 1941 i 1942 r. Dostawy sprzętu amerykańskiego w znaczących ilościach docierały na front dopiero od roku 1943 – czyli po bitwach o Moskwę i Stalingrad. Wydaje mi się, że najcenniejsze były samochody studebakery, buty i tuszonka, które pozwoliły na wielkie ofensywy w 1944 i 1945 r. Bez nich Armia Czerwona odzyskiwałaby teren znacznie wolniej i wojna nie skończyłaby się w maju 1945 r., co oznacza, że kolejne setki tysięcy ludzi straciłoby życie. Warto też pamiętać, że upadek Rosji spowodowałby, że cały świat zostałby podzielony między Niemcy hitlerowskie a cesarską Japonię i wielu narodów dziś nie byłoby na świecie. My, Polacy, byliśmy trzeci w kolejce po Żydach i Cyganach. Stefan Szpalerski Opera Bałtycka – czy to już naprawdę KUNIEC? Opera Bałtycka w Gdańsku, w zasadzie odkąd się urodziłam, była moim drugim domem, i to dosłownie. Tata perkusista, mama tancerka; po jej nagłej śmierci przedpołudnia zamiast w przedszkolu spędzałam na sali baletowej, podczas gdy orkiestra miała próbę. Gdy skończyłam akademię muzyczną, w naturalny sposób z widza stałam się pracownikiem opery i członkiem zespołu tworzącego każdego dnia sztukę, czerpiąc z tego wielką radość. Mimo bardzo niskich zarobków praca dla mnie i moich kolegów zawsze była pasją, a każdy spektakl świętem. Wysoki poziom i satysfakcja rekompensowały płacę, choć oczywiście nie do końca, gdyż z czegoś trzeba żyć. Tak było do września 2016 r., kiedy to dyrektorem Opery Bałtyckiej został pan Warcisław Kunc. Artyści przestali czuć się w tej świątyni kultury potrzebni i szanowani. Wielu odeszło, nie przedłużono im umów lub przestano ich zapraszać, mimo że od lat byli tu u siebie (m.in. takie osobowości jak Paweł Skałuba czy Tadeusz Kozłowski). Na każdym kroku łamane są prawa pracownicze, kilka spraw jest już w sądzie, ale do ich zakończenia daleka droga. Repertuar z ambitnego zmienił się w tanią biesiadę dla nie wiadomo kogo. Sala zapełniona jest często jedynie w połowie, mimo kiczowatych zabiegów, by był komplet widzów. W najbliższych dniach zostaną rozmontowane orkiestra i chór. Będzie to prawdopodobnie jedyna orkiestra w Polsce bez zmienników w instrumentach dętych oraz w ogóle tzw. drugich głosów. W Łodzi, Krakowie czy Poznaniu grają „Halkę”, „Nabucco” i „Carmen”, a u nas snuje się plany zwolnienia artystów i wystawia głównie wieczory operetkowe oraz poranki dla dzieci. A teraz najważniejsze. Taki był plan! Zamknięcie kosztownej instytucji. Olśniło mnie, kiedy słuchałam wypowiedzi marszałka województwa pomorskiego Mieczysława Struka. Powiedział, że pan Kunc ma jego pełne poparcie, mimo że jeszcze cztery miesiące temu dawał nam do zrozumienia, że pan Kunc zostanie odwołany, a my „musimy jeszcze trochę wytrzymać”. Pogroził kolejnymi zwolnieniami, na koniec zaś dodał, że jeśli załoga nie dogada się z dyrekcją, być może w Gdańsku nie będzie opery, co nie znaczy, że nie będzie oper (czyli opera impresaryjna, bez własnego składu, repertuaru i poziomu). W domyśle winą za wszystko należy oczywiście obarczyć wojujące związki oraz pracowników. Plan prosty, ale genialny! Zatrudnimy Kunca, zwolnimy połowę załogi, jak

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2017, 46/2017

Kategorie: Od czytelników