Miasta dla ludzi, nie dla samochodów Ciekawe, że wszyscy ci blacharze, którzy rozprawiają o szybkiej komunikacji samochodowej, rękami i nogami bronią się przed trasą szybkiego ruchu pod swoim domem. Przecież to tylko ułatwi wam dojazd, nieprawdaż? Krzysztof Rosa • Sam jestem ofiarą samochodozy. Zbudowali mi jedną z tych tras pod domem, dewastując wizualnie przestrzeń i sprawiając, że więcej czasu zajmuje mi przejście na drugą stronę niż niejednemu dojazd z odległej wioski. No ale to poza szczytem. W szczycie nawet nie płaczę, że nie jestem w stanie wyjechać na ulicę. Pieszo wyprzedzam wszystkich. A w każdym autku 1,1 osoby. Cały korek zmieściłby się w dwóch autobusach. Wojtek Chmielewski • Nie pamiętacie już, jak było za „naszych czasów”. Do szkoły „z buta” – 10 min, do warzywniaka, piekarni, samu też coś koło tego. Kiedyś się dało, teraz nie? Krzysztof Kuś • No dobra, ale niech ta komunikacja miejska będzie punktualna. Ile można się spóźniać do roboty, bo 112 jeździ sobie, jak chce? Stanisław Paluch • W Gdańsku jest kolej metropolitalna, żeby dojeżdżać na lotnisko w Rębiechowie. Tyle że nie dojedziesz nią na poranne loty, bo nie kursuje o tej porze. Ale można wyjechać wieczorem poprzedniego dnia i przesiedzieć w holu do rana. Nie trzeba używać auta. Michał Piotrowski To było malutkie ziarnko grochu Historia pani Joanny Górskiej, która mówi o sobie: „Wyjątkowo o siebie dbałam – nie piłam, nie paliłam papierosów, uprawiałam sport, od dawna się nie stresowałam, nie jadłam mięsa i nagle się okazało, że mam raka”, dowodzi, jak bezsensowne jest rezygnowanie ze strachu przed rakiem z wielu małych przyjemności, takich jak smaczne jedzenie czy umiarkowane spożywanie alkoholu, opalanie się itp. Przyczyny chorób nowotworowych są tak złożone i różnorodne, że nie jesteśmy w stanie ogarnąć wszystkich czynników, które je powodują. Trzeba po prostu żyć i czerpać z życia jak najwięcej radości. Krystyna Jankowska Dlaczego Żwirko nie awansował W artykule „Polskie listopady” (PRZEGLĄD nr 46) Wiesław Kot napisał o por. pil. Franciszku Żwirce i szkole lotniczej w Grudziądzu. Jest tam trochę nieścisłości. W Grudziądzu nie było szkoły oficerskiej, była natomiast w latach 1921-1925 Wyższa Szkoła Pilotów, szkoląca podoficerów i oficerów pilotów służby stałej i rezerwy w sztuce tzw. wyższego pilotażu. Franciszek Żwirko nie był nigdy kadetem, tj. uczniem średniej szkoły wojskowej w Polsce. Jako zmobilizowany w 1915 r. absolwent progimnazjum w Wilnie i średniej szkoły technicznej został skierowany do oficerskiej szkoły piechoty w Irkucku, którą ukończył w stopniu podpraporszczyka (plut. pchor.). W armii carskiej doszedł do stopnia sztabskapitana (por.). Następnie wstąpił do Korpusu Polskiego gen. Dowbora-Muśnickiego. Po rozbrojeniu i internowaniu korpusu przez Niemców uciekł do Rosji, wstąpił do Armii Ochotniczej gen. Denikina, by móc się zgłosić do szkoły obserwatorów lotniczych prowadzonej przez Francuzów. Ukończył ją z tytułem obserwatora lotniczego, ponadto posiadł podstawowe umiejętności pilota. Latał bojowo jako obserwator lotniczy. W 1921 r. przez Turcję i Rumunię powrócił do Polski. Jako byłego „denikinowca” nie przyjęto go do zawodowej służby wojskowej. Zgłosił się jednak do Szkoły Pilotów w Bydgoszczy jako cywil rezerwista i ukończył ją w 1923 r., uzyskując uprawnienia pilota wojskowego rezerwy. Następnie przyjęto go do zawodowej służby wojskowej jako dobrego pilota. Został zweryfikowany jako porucznik WP ze starszeństwem z 1919 r. Jako zawodowy porucznik pilot ukończył Wyższą Szkołę Pilotów w Grudziądzu w 1924 r., uzyskując uprawnienia pilota myśliwców. Służył jako pilot w 18. Eskadrze Myśliwskiej 1. Pułku Lotniczego w Warszawie. Aż do śmierci nie awansował pomimo uprawnień instruktorskich pilotażu i 15-letniego stażu, nie miał bowiem matury ogólnokształcącej i był „denikinowcem”. W 1931 r. Żwirko został przeniesiony na stanowisko dowódcy eskadry szkolnej Centrum Wyszkolenia Oficerów Lotnictwa w Dęblinie (etat majora). Jacek Tyliński Co z roku 1918 powinna przejąć dzisiejsza władza Wydaje się, że niedościgłym wzorem z 1918 r. jest Ignacy Daszyński, który miał szacunek dla przeciwników politycznych, szukając w każdej sytuacji rozwiązania, pod którym obie strony mogły się podpisać. Nie inwektywy, złośliwości, ale merytoryczne ujmowanie problemu i poszukiwanie rozwiązań dobrych dla wszystkich. Kultura osobista i pryncypia nieuwalniające najgorszych pokładów ludzkich słabości. Trudne, ale w cywilizowanym świecie absolutnie możliwe. I jeszcze jedno – dobrze byłoby mieć