Od jakiegoś czasu nie czytam powieści, nie mogę, fikcja mnie męczy, cenię różne formy dokumentu, najbardziej dzienniki. Sam jednak piszę powieści, więc to podejrzane. A tu jak wielki wieloryb połknęło mnie „W poszukiwaniu straconego czasu” Marcela Prousta. Czytałem na studiach, ale nie wyszedłem poza tom pierwszy, czyli „W stronę Swanna”. Jestem jednak w doborowym towarzystwie, bardziej niż ja znakomitych czytelników, którzy nie mogli. Ale nawet oni zawsze przyznają, że Proust jest genialny. Genialny, lecz nieznośny. I to zawsze wstyd, że nie zna się całego Prousta. Jego zdania monstra ciągną się bez końca. Czas w powieści płynie niezwykle wolno, a dzisiaj czas przyśpieszył, więc to się kłóci. Za to lekko i przyjemnie czyta się spisane wspomnienia gospodyni Prousta, Céleste Albaret. I chyba ta łatwa, niezwykła opowieść prostej kobiety, skupiona na pisarzu, nagle otwiera mi drzwi do prozy Prousta. A ona jak narkotyk, oszałamia. I jaka to lekcja dla pisarza. Proza rozświetlana jest co chwila takimi zdaniami: „Za każdym razem, kiedy widziała czyjąś wyższość – choćby najmniejszą – której nie posiadała, wmawiała w siebie, że to nie jest wyższość, ale upośledzenie, i żałowała tej osoby, aby jej nie musieć zazdrościć”. Albo takie cudowne słowa: „Kościół streszczał to miasto”. Czy jednak teraz też wyjdę poza pierwszy tom? Nie sądzę. Nie mam czasu na tak wolno płynący czas. Ustępowanie miejsca w autobusie przez młodych już mnie tak nie upokarza. Niedawno jednak stało się coś okropnego. Chciała mi ustąpić miejsca starsza pani, zdawało mi się, że w moim wieku. Tego już za wiele, prawie niegrzecznie odmówiłem. Ze starością jest tak, że na początku zdaje się jakby ciałem osobnym, jakby nosiło się starego lokatora, który jednak często opuszcza nasz dom, a wtedy czujemy się całkiem młodo. Ale potem nie wiadomo kiedy ten lokator staje się tobą. Sam nie wiem, jak jest z moim lokatorem. Cenię Magdalenę Środę, ale inteligencja i wiedza nie chronią od napisania czasami czegoś głupiego i szkodliwego. Stwierdziła: „Gdyby mierzyć międzynarodową karierę różnych chorób, to depresja stanowczo wygrywa z covidem i chorobą niespokojnych nóg. Nie mieć depresji, to jakby nie być dość nowoczesnym. (…) Jak mieszkałam w Stanach Zjednoczonych w latach 90., to niezwykle mnie dziwiło, że niemal każdy z moich akademickich kolegów miał swojego psychoterapeutę i swoje lekarstwa na depresję ostentacyjnie wystawione na łazienkowych półkach. Moda ta przyszła już wiele lat temu do Europy”. Ta wypowiedź Środy rozpętała burzę. Okrutnie wzburzyli się ci, którzy chorowali lub chorują na depresję i ją rozumieją w przeciwieństwie do filozofki, która szczęśliwie dla siebie nie ma takich doświadczeń. Kpienie z leków, które przecież zwykle świetnie leczą depresję, to przestępstwo. Problemem nie jest moda na leki, ale to, że wielu chorych nie sięga po nie, że się nie leczą. Ta choroba to epidemia XXI w., często śmiertelna, źródło strasznych cierpień, ból wszystkich zębów duszy, obóz zagłady, niestety wiem, o czym piszę. Piękna mi moda. To jakby napisać, że jest moda na raka, bo kobiety badają sobie piersi. Wiele hałasu, i słusznie, wokół dotacji ministra Czarnka dla fundacji edukacyjnych związanych z ludźmi PiS, a tak naprawdę placówki polityczne, mające w przyszłości promować religijne i prawicowe idee. To przyczółki i wyspy na wypadek przegranych wyborów. A jak ich nie przegrają, to też się przyda. Ale to również tworzenie nowych elit, zaprogramowanych na endeckie myślenie: naród, Bóg, tradycja. A wszystkie zaprawione korupcją. To także skok nieudaczników na kasę i na stanowiska. PiS jest jak rak z przerzutami, dlatego wygrana z nim w wyborach parlamentarnych to dopiero początek długiego leczenia, z niepewnym skutkiem. Polska będzie po tych rządach ciężko chora. W tej całej potworności PiS tylko za jedno mogę tę formację pochwalić. Za jej stosunek i postępowanie wobec wojny w Ukrainie. Ta wojna to jakiś koszmar, zły sen, z którego nie można się wybudzić. Ukraina nie może tego wygrać, potencjał Rosji jest ogromny. I te Himalaje rosyjskiego mięsa armatniego, i brak jakichkolwiek skrupułów! Ale nie może też całkowicie przegrać, myślę o pacyfikacji całej Ukrainy, cywilizowany świat na to nie pozwoli. Intuicja mi mówi, że Putin będzie chciał zdobyć wschodnie prowincje i otrąbi zwycięstwo. To jest od biedy ciemny, ale optymistyczny scenariusz. A wszystko nadal z lekka pachnie wojną światową. A że ona nie mieści