Hiszpańscy socjaliści siłują się z niewidzialną ręką rynku, aby powstrzymać spekulację mieszkaniową Biznesmen polsko-argentyńskiego pochodzenia, Martin Varsavsky, podziwiany w Hiszpanii ze względu na rozmach, z jakim prowadzi interesy, wspominał w swoim portalu internetowym, jak trudno mu było wytłumaczyć ośmioletniej córeczce, dlaczego ludzie, którzy śpią na schodach ich nowojorskiej rezydencji, nie mają własnych domów. Bliskość biedaków doskwiera mu również w Hiszpanii. Skarżył się ostatnio, że ma problem z rozpadającymi się, nieestetycznymi domami miejscowych chłopów, otaczającymi zewsząd klucz trzech majątków, które zakupił parę lat temu na Minorce. Chce je przekształcić w luksusowy kompleks turystyczny, aby gościć w nich wielkich przedsiębiorców z całego świata. Z podobnymi problemami biedzą się prawicowe władze samorządowe Caceres, miasta rezydencji o arystokratycznych tradycjach w hiszpańskiej Extremadurze, w którym jeszcze 20 lat temu bardzo źle widziani byli nowobogaccy w szpanerskich samochodach i w którym „obcym” nie sprzedawano działek budowlanych. Ale i ten uroczy skansen dobrego starego stylu stanął wobec problemu chaboli, jak nazywa się w wielu krajach hiszpańskojęzycznych slamsy, czyli byle jak klecone budy i prowizoryczne domostwa biedaków. Caceres się rozwija i dla tego nobliwego miasta problemem stało się stare, zabytkowe, ale zarazem biedne, ceglane Poblado Minero, osiedle górnicze, z tamtejszymi przaśnymi familokami, które teraz miasto wchłonęło. Rada miejska podjęła uchwałę o jego likwidacji i przeniesieniu mieszkańców do budowanych specjalnie w tym celu, daleko za miastem, siedmiopiętrowych tanich bloków z wspólnymi urządzeniami sanitarnymi. Od roku w śródmieściu Caceres odbywają się demonstracje mieszkańców Poblado Minero, którzy nie chcą się przeprowadzać ze swych biednych domków z ogródkami do liczącego już 10 tys. mieszkańców osiedla nazwanego Aldea Moret, do ponurych anonimowych bloków za miastem, które nazywają tu slamsami wertykalnymi. Przeciwnicy wyburzenia Poblado Minero zorganizowali „Ruch na rzecz godnego mieszkania”. Przyłączyli się do nich mieszkańcy chaboli i bezdomni. Utkwił mi w pamięci tekst wypisany na kawałku tektury na kiju, który trzymał w ręku kilkuletni chłopczyk: „Nigdy w życiu nie będą miał prawdziwego mieszkania”. Ten napis powtarzał się na wielu transparentach. W Madrycie, Barcelonie i innych miastach widziałem demonstracje, których uczestnicy odwoływali się do art. 47 hiszpańskiej konstytucji. Gwarantuje ona każdemu obywatelowi prawo do „godnego i odpowiedniego mieszkania”. Tymczasem w Hiszpanii stoi dziś 3, a może nawet 4 mln pustych mieszkań, które właściciele traktują jako lokatę kapitału, podczas gdy co najmniej miliona rodzin nie stać na kupno ani wynajęcie mieszkania. Metr kwadratowy powierzchni mieszkaniowej w Madrycie, w zależności od dzielnicy, kosztuje od 2,5 tys. euro na dalekich peryferiach do 4,5 tys. w tzw. dobrych dzielnicach. Toteż brak własnego mieszkania, mieszkanie w slamsach lub bezdomność stają się dziedziczne. Motywacje estetyczno-kosmetyczne Student czwartego roku socjologii na Uniwersytecie Madryckim, Rodolfo Pizan, którego poznałem przed kilku laty jako uczestnika ulicznej manifestacji przeciwko zdominowanym przez konserwatystów władzom miejskim stolicy, nie ma złudzeń. – Przyznaję – mówił – że nasi stołeczni radni chcieliby, aby znikły dzielnice kompromitujące sześciomilionowy, zamożny Madryt, takie jak Entre Vias, która jest zbiorowiskiem ruder i slamsów. Ale oni mają niemal wyłącznie motywację natury estetyczno-kosmetycznej, a w niewielkim stopniu troszczą się o poprawę bytu mieszkańców. Dlatego – dodaje Rodolfo – mieszkańcy Entre Vias w najlepszym razie mogą liczyć na to, że dla niektórych szczęściarzy zostaną zbudowane tanie bloki z 20-metrowymi mieszkaniami, z których będą godzinami dojeżdżać do pracy. – Potrzebne są nie rozwiązania „kosmetyczne” – nawiązuje do zacytowanej rozmowy Immaculada Rodriguez-Pinero, która w kierownictwie PSOE pełni funkcję sekretarza odpowiedzialnego za budownictwo mieszkaniowe – lecz systemowe, prawne. 40-letnia, energiczna blondynka winą za spekulacyjny wzrost cen działek budowlanych i mieszkań obarcza poprzedni, prawicowy rząd. A w Madrycie – samorząd miejski, w którym przewagę mają konserwatyści. – Prawica – mówi pani Rodriguez-Pinero – przez osiem lat rządów nie zrobiła nic, aby powstrzymać spekulację gruntami na terenach przeznaczonych pod zabudowę. Dobrze zarabiający Hiszpanie traktują kupno mieszkania jako dobrą inwestycję. Powstała paradoksalna sytuacja, która pozornie przeczy prawom podaży i popytu: im więcej się buduje, tym
Tagi:
Mirosław Ikonowicz