Los mamutów
Z gadziej perspektywy Tylko 5% delegatów na II Kongres SLD stanowili ludzie młodzi, czyli ci nieprzekraczający trzydziestki. Dominowali piękni pięćdziesięcioletni. Nowe kierownictwo wybrano z ludzi nienowych w polityce. Leszek Miller i jego zastępcy to politycy, którzy zaistnieli już na początku III RP. Najmłodsza wiekiem i stażem w tym gronie jest Aleksandra Jakubowska, w administracji centralnej od 1995 r., w Sejmie od 1997 r. Ale kierownictwo dużej, rządzącej partii nie może się składać z debiutantów, szczawików politycznych. Dobrym polem dla takich aktywnych debiutantów mogłaby być Rada Krajowa SLD. Ponadczterystuosobowa. Większa niż Komitet Centralny Komunistycznej Partii Chin, największej partii politycznej na świecie. Mogłaby być, ale nie musi. W trakcie kongresu w delegacjach wojewódzkich zaczęto kolportować „Listę osób zgłoszonych indywidualnie”. Tłumacząc z biurokratycznej nowomowy – listę tych kandydatów, którzy nie zostali wybrani przez partyjny aparat wcześniej, tych bez poparcia instancji wojewódzkich. Zdecydowana większość nazwisk na kolportowanej liście była delegatom znana. Znaleźli się tam przede wszystkim liderzy SLD-owskich młodzieżówek, młodzi, niepokorni działacze partii. Ale niefunkcyjni. Bo na wojewódzkich listach uzgodnionych dominowali działacze terenowi, piastujący zwykle ważne u siebie funkcje. Od pierwszych minut kongresu starsi wiekiem delegaci zapewniali z mównicy, że trzeba odmłodzić SLD. Przygotować nowe kadry, świetnych, znakomicie wykształconych następców. Kiedy jednak doszło do czynów, starzy nie tylko ruszyli kreślić młodych na listach. Spróbowali przestrzec zdyscyplinowanych członków SLD przed inwazją kilkunastu młodych, zgłoszonych indywidualnie „Hunów”. SLD powstał w 1999 r. z sojuszu wyborczego kilku partii politycznych, dominowała wśród nich SdRP, kilkunastu związków zawodowych, organizacji młodzieżowych, stowarzyszeń. Już wtedy dominowała „złota sześćdziesiątka”. Klub parlamentarny z czasów I kadencji Sejmu. Z lat 1991-1993. Dzisiaj tamci, wtedy zaszczuwani, izolowani przez centroprawicę parlamentarzyści piastują najważniejsze funkcje w państwie. To prezydent, premier, marszałkowie obu izb, ministrowie i przewodnicząca Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. Polską rządzi pierwsze pokolenie SdRP. Nie „Ordynacka” czy „Smolna”. Pokolenie pięknych ponadpięćdziesięcioletnich. Każdy, kto obserwuje polską scenę polityczną po 1989 r., bez trudu zauważy, że coraz trudniej zaistnieć na niej politykom młodym. Nie tylko na lewicy, prawicę też zdominowało pokolenie przełomu 1989/1990. Parlament statystycznie starzeje się z kadencji na kadencję. Nie ma już młodych, żarliwych liderów takich jak jeszcze niedawno; Adam Słomka, Piotr Ikonowicz, Mirosław Czech. Bywają jeszcze napoleońskie kariery w administracji, jak choćby Michała Tobera, Wojciecha Olejniczaka czy Andrzeja Szejny. Ale są to kariery z mianowania starszych, a nie kariery liderów politycznych. W SLD rządzą i dominują obecnie piękni, zdolni pięćdziesięcioletni. Dali sobie mandat na następne cztery lata. Młodych, też zdolnych, odesłano do partyjnego przedszkola. Czy nie jest to zaproszenie do rozłamu? Czy światły aktyw SLD nie dostrzega, że jeśli się nie posunie na ławach rządzących, to może stać się partią jednego pokolenia? Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint