Program rytualnych starań o nową ustawę abonamentową w Polsce uświetnią w tym roku aż dwa pierwszego sortu projekty ministra kultury. W całym minionym ćwierćwieczu zmagań nikt inny nie może się wylegitymować równie imponującą liczbą propozycji. Projekt pierwszy przewiduje, że kablarze i operatorzy satelitarni zaniosą na pocztę pesele, nazwiska i adresy swoich klientów, a ta już sama będzie wiedziała, co z nimi dalej zrobić. Watson by na to nie wpadł, że jak ktoś ma w domu gniazdko albo kupił sobie talerz, to znaczy, że ma też telewizor, a z tego automatycznie wynika, że winien jest jakieś pieniądze Telewizji Polskiej. Mój Watsonie – zareagowałby na to Holmes – nawet gdyby jakaś suma się należała, to po co gonić kablarzy z kasą na pocztę, skoro można ją zostawić portierowi na Woronicza? Pamiętasz, to pierwsza przecznica od Baker Street, kiedy mieszkaliśmy na Mokotowie za króla Maćka! Dokument zawiera wszystkie założenia doktrynalne pisowskiego państwa: nie przyjmuje do wiadomości, że danina publiczna nie może przysługiwać nadawcy partyjnemu, nie nazywa abonamentu nowym, obowiązkowym podatkiem państwowym, a do najczarniejszej roboty zaprzęga prywatne firmy zbudowane na zaufaniu klientów, teraz zmuszane do składania donosów. Planowano, że ustawa, a więc i nowy pobór, zaczną obowiązywać za pół roku, ale minister Piotr Gliński podjął zobowiązanie skrócenia terminu o dwa miesiące. Gdyby przeczytał rzecz oczami teoretyka i badacza społeczeństwa obywatelskiego, profesora PAN, z którym miałem okazję rozmawiać w latach 90., musiałby coś brzydkiego powiedzieć sobie po francusku i zaordynować: Po moim trupie; nie podłożę takiego trotylu na własnym bazarku medialnym! Niestety, prof. Gliński odwołał się z funkcji odpowiedzialnego badacza. Teraz już nawet nie miewa wątpliwości, że co jest dobre dla PiS, może być niedobre dla społeczeństwa. Wielkie, ale ludzkie panisko – bez oglądania się na kogokolwiek zarządził abolicję dla tych, co do tej pory nie płacili abonamentu radiowo-telewizyjnego, a teraz zaczną, oraz urządzi loterię fantową dla abonentów, którzy płacili od zawsze i całe życie. Jeszcze w proszku jest druga ustawa abonamentowa, która ma wejść w życie od stycznia przyszłego roku. Ta pierwsza długo więc nie porządzi, nawet gdyby prezydent dostał ją już na Wielkanoc. Ten dokument przewiduje, że miesięczny abonament wyniesie 6-8 zł i będzie pobierany jak PIT, CIT i KRUS, czyli jako podatek TVPiS. Mnie już się podoba, ale ważniejsze, czy spodoba się skarbówkom. Potencjał legislacyjny ministra kultury zasługuje na szczery podziw. O najświeższych projektach nie da się więcej nic dobrego powiedzieć ponad to, że dają wielkie szanse na kolejne obchody, rocznice i miesięcznice starań o uchwalenie nowej ustawy abonamentowej. Czy Polskie Radio i Telewizja Polska umrą bez zasilania budżetów opłatami abonenckimi? Media publiczne funkcjonują dzisiaj jak pisowskie komisariaty do spraw propagandy. Taki status pozbawia je prawa do pieniędzy z publicznych, obowiązkowych zbiórek. PiS buduje w Polsce wszystko od zera i od nowa, bo, jak wiadomo, odziedziczyło gruzy po Niemcach i Ruskich, Bierucie i Tusku, dlaczego nie miałoby zafundować sobie czegoś tak prostego jak baza abonentów własnej telewizji? Partia jest właścicielką całego majątku państwowego i może z reklam swoich spółek wyżywić dwa razy tyle kanałów, niż Telewizja Polska ma teraz. Ludzie płacą abonament od samego początku radiofonii w Polsce i od początku abonenci radia dostawali wykazy, na co przeznaczano każdy grosz z 3 zł miesięcznego abonamentu. A kiedy w roku 1934 liczba abonentów (300 tys.) przestała rosnąć, obniżono stawkę dla rolników do złotówki. W kilka miesięcy odnotowano prawie 50-tysięczny wzrost na wsi. Długo i karnie płacili abonenci za radio i telewizję po wojnie. Topniały rzesze chętnych do płacenia, kiedy na rynku pojawiła się konkurencja. Im bardziej telewizja udawała, że jest publiczna, tym mniej dostawała pieniędzy od widzów. Miarka się przebrała za PiS, kiedy reklam przybyło, a program zastąpiła propaganda. Od publicznej telewizji mógłbyś zażądać, abonencie, aby w transmisji z historycznego powitania delegacji rządowej przez partyjną delegację nadrzędną zaistniał także kontrplan i było widać, do kogo przemawia Jarosław Kaczyński, wysławiając z krawężnika polską wiktorię 1:27 w Brukseli. Nadawcy partyjnemu, który robi program dla tego jednego widza, możesz nagwizdać. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint