Aleksander Gieysztor tłumaczył zawsze studentom: „Owszem, to prawda, wszyscy wiemy, że Londyn jest stolicą Anglii. Kiedy o tym piszemy, to na wszelki wypadek sprawdźmy jednak w solidnym leksykonie”. Przypominam sobie zawsze te słowa, kiedy czytam już nie tylko w prasie, ale i w pracach mieniących się historycznymi, że narodowe święto francuskie 14 Lipca upamiętnia zdobycie Bastylii. Powiela ten błąd np. Andrzej Cisek, autor jednej z najbardziej bałamutnych, tendencyjnych i pełnych błędów „historii” rewolucji francuskiej. Jego książka ma tytuł „Kłamstwo Bastylii”. Jak już na takie konie się wsiadło, choćby tylko w tytule, warto może wiedzieć, z kim, kto, do czego i co z tej Bastylii zostało.Zacznijmy od początku. „Święta narodowe” pojawiają się w tradycji europejskiej stosunkowo późno, w drugiej połowie XIX w. Przedtem obchodzone były najczęściej rocznice urodzin monarchów albo dni świętych patronów kraju (we Francji św. Ludwika 25 sierpnia, św. Dionizego 9 października lub św. Marcina 11 listopada). Laickie święta ojczyźniane wprowadzają pierwsze kantony szwajcarskie. Dopiero w 1879 r. zaczyna się we Francji dyskusja nad ustanowieniem „cywilnego święta symbolizującego jedność narodu”. Zgłoszonych zostaje 13 propozycji, w tym tak przeciwstawne jak 21 stycznia – dzień egzekucji Ludwika XVI, czy 27 lipca – rocznica obalenia Robespierre’a. Po zaciekłych parlamentarnych sporach pozostają na placu 4 sierpnia – data zniesienia (w 1789 r.) przywilejów feudalnych, co antycypowało proklamowanie praw człowieka i obywatela, oraz 14 lipca w pamięci nie o Bastylii!!!, ale o rok późniejszego (1790 r.) Święta Federacji, podczas którego rewolucjoniści i król (La Fayette grał pierwsze skrzypce) przysięgli razem wierność „wolności, konstytucji i prawu”. Zabawne, że w następnych latach przeciwko 14 Lipca występowała gwałtownie francuska lewica, głosząca, że jest to święto burżuazyjne w przeciwieństwie do proletariackiego 1 Maja. Spory te, pisze Michel Pastoureau, ułagodził nie tylko czas, ale i fakt, że data meteorologicznie jest wybrana wyśmienicie. Zdatna na piknik, spacer i odnajdywanie słodkiej Francji w ramionach kochanki w Lasku Bulońskim. Dla panów Cisków 14 Lipca to jednak Bastylia, głowy na pikach, krew i zgroza. Niestety, wydaje się, że na to nic poradzić już się nie da. A szkoda, bo jak mówił prof. Gieysztor…Tenże Andrzej Cisek pisze o wydarzeniach 10 sierpnia 1792 r. w Paryżu: „Najbardziej aktywne w dziele niszczenia i mordu okazały się męty uliczne z przedmieść Marsylii, które z pieśnią, świeżo skomponowaną przez Rouget de Lisle’a, na ich cześć nazwaną »Marsylianką« dopuszczały się najpotworniejszych zbrodni”. Mniejsza o Ciska ocenę marsylskich ochotników (większość stanowili akurat przedstawiciele drobnej burżuazji i proletariatu, a nie męty uliczne). Faktem jest jednak, że Rouget de Lisle nie napisał ani nie skomponował pieśni „na cześć” marsylczyków. Jego utwór, który powstał w Strasburgu, w Alzacji, zatytułowany był „Pieśń wojenna dla Armii Renu”. Przeorkiestrował ją i nazwał „Hymnem marsylczyków” dopiero parę miesięcy później (przypuszczalnie w listopadzie) François-Joseph Gossec. Pisze dalej nasz niezastąpiony Cisek, tym razem rzecz dotyczy masakr paryskich rozpoczętych 2 września 1792 r.: „Maillard (chodzi o Stanisława Marię Maillarda) na czele bandy około 150 zbirów, głównie hołoty z przedmieść Marsylii, tych od »Marsylianki«, oczyszczał więzienie za więzieniem…”. I znowu kula w płot. Będące zwartym ugrupowaniem oddziały ochotników marsylskich – „tych od »Marsylianki«” – opuściły stolicę już 26 sierpnia (tabory dwa dni później), udając się na front wschodni. Władze rewolucyjne bezlitośnie karały dezerterów. Ale Cisek na to nie zważa. Propagandowe skojarzenie morderców z hymnem jest dla niego ważniejsze niż martwa mowa dokumentów. O „Marsyliance” jeszcze. W „Polityce” z 12-19 sierpnia zdjęcie defilady wojskowej na Champs Élysées z podpisem: „Hymny narodziły się wraz z państwami narodowymi. Często były przeróbkami znanych pieśni ludowych lub wojskowych, jak »Marsylianka« wzywająca naród do walki z najeźdźcą o »zatrutej krwi«, złem wcielonym”. Otóż nie ma w „Marsyliance” ani słowa o zatrutej krwi. Le sang impure oznacza krew nieczystą i jest (vide koń czystej krwi) przeciwstawieniem „naszej, czystej krwi”, co zawiera w sobie odwołanie szowinistyczne, którego „zatruta krew” nijak nie tłumaczy. Jedno słowo, żeby zrozumieć, że tutaj nie ma akurat rewolucji, ale tylko prawicowy nacjonalizm. I tak od słowa do słowa.Pisze potem Cisek: „Większość przywódców zrewoltowanych studentów z tamtych czasów
Tagi:
Ludwik Stomma