Lance do boju, szable w dłoń

Lance do boju, szable w dłoń

Jest rzeczą przedziwną, jak dalece retoryka polskich władców odbiega od rzeczywistej sytuacji geopolitycznej. Przecież zdawałoby się, że „koń jaki jest, każdy widzi”. Składają się na nią dwa podstawowe elementy. Po pierwsze, po rozpadzie Związku Radzieckiego wydawało się, że Stany Zjednoczone zostaną samodzielnym żandarmem świata. Tak się jednak nie stało. Interwencje w Iraku, Afganistanie, Libii okazały się, bez względu na to, w jakie propaganda ubierać je będzie piórka, żałosnymi porażkami. Irak Saddama Husajna czy Libia Kaddafiego były rajami praw człowieka w porównaniu z tym, co tam się dzieje teraz. Parodia wyborów w Afganistanie w niczym nie poprawi praw kobiet w tym państwie, nie zmniejszy poziomu korupcji ani strachu przed strzelającymi zza węgła. Jednocześnie w kraju narasta opór przed amerykańskim interwencjonizmem i za chwilę może on się stać porównywalny z kontestacją wojny w Wietnamie. Waszyngton wszystko to doskonale rozumie i skłonny jest, owszem, do prężenia muskułów, ale nie do jakichkolwiek konkretnych działań. Po drugie, Unia Europejska, o czym już w „Przeglądzie” pisałem, jest najdalsza od myśli o mieszaniu się w sprawy wschodnioeuropejskie. Para w gwizdek – oczywiście, to nic nie kosztuje – ale tylko w gwizdek. Amerykanie stwierdzili, a skwapliwie podjęto to w Paryżu, Londynie i Berlinie, że terytoria krajów NATO są nienaruszalne. Nie jest, wydaje mi się, zbyt dużym wymaganiem w stosunku do naszych dyplomatów, by umieli czytać w dokumentach również niedopowiedzenia.Otóż Ukraina członkiem NATO nie jest. Biały Dom zresztą nie ma innej możliwości, zgadza się z góry, że rozgrywającym na Ukrainie jest Putin. Oznacza to, że i my nie mamy innego partnera do ewentualnych rozmów i pertraktacji. Ale skądże, zamiast przyjąć ten obiektywny i jedynie racjonalny punkt widzenia, w Rzeczypospolitej rozpętuje się rusofobiczny sabat z udziałem rządu i opozycji. Poważne dotąd, tak by się przynajmniej wydawało, gazety i programy telewizyjne równają Putina z Hitlerem, ociekają plwociną, nawet sam premier nie bierze na wstrzymanie. Cudowny zaiste wstęp do dyskusji, których w najbliższych miesiącach i latach uniknąć się nie da. Niepohamowani szaleńcy żądają zwiększenia budżetu zbrojeniowego i przywrócenia powszechnej służby wojskowej. Zdaje się człowiekowi, że znalazł się w krainie nieprawdopodobnych czarów, do których Alicja jeszcze za wiek nie dotrze. Przytomnym na umyśle przypominam więc, że nie ma najmniejszego znaczenia, czy Polska będzie miała sto tysięcy gołowąsych rekrutów więcej czy mniej. Geopolityka światowa rozgrywa się między mocarstwami dysponującymi bronią atomową, a w dalszej kolejności potencjałem ekonomicznym. Przykre to, ale polski poborowy, który w jakimś upiornym scenariuszu polegnie na przedpolach Pcimia, nic w tej mierze nie zmieni. Stany Zjednoczone i Unia Europejska będą odmawiać wiz (a to sankcja dopiero!) jakimś tam drugorzędnym rosyjskim urzędnikom. Ale przecież nie Putinowi, z którym rozmowy trwają w najlepsze. I słusznie. Jest on bowiem jedynym realnym interlokutorem.Rzecz jasna, powie ktoś, za chwilę wybory i antyrosyjski konik może przyciągnąć wózek z głosami partii, która przelicytuje inne w nienawistnej demagogii. Być może, ale za jaką cenę? Pomijam już kwestię, że ukraiński koń jest słabszy od rosyjskiego, per saldo więc stawiając na niego, wygrać nijak się nie da. Chodzi jednak o utrwalanie i pogłębianie negatywnych stereotypów, wiara w które prowadzi tylko w ślepy zaułek. Czy naprawdę nikt w Rzeczypospolitej nie potrafi dojrzeć, że bliskość Rosji może być dla nas nie jakimś mitycznym przekleństwem, ale wprost przeciwnie – szansą? Sąsiedzi obwodu kaliningradzkiego nie uskarżają się jakoś na pograniczne stosunki, acz zamiast handlować, winni – podług naszych liderów, którzy jeżdżą tam, by jątrzyć – rozpamiętywać narodowe krzywdy i rozdrapywać rany. Co do tych ran zresztą, pomija polska edukacja, że druga strona też miałaby co wspominać. Ale dobrze, niech rozum milczy. Zróbmy wielki pobór, kupmy morze czołgów i ruszajmy na podbój Kremla. Ale co dalej po zdobyciu Królewca? Litwa ani Białoruś na przepuszczenie naszych wojsk chcących iść na Moskwę zapewne się nie zgodzą. Przez Ukrainę daleko i wcale nie jest takie pewne, czy miejscowi nas poprą. Impas zupełny. Skoro zaś nie da się szabelki we wrażej krwi Putinowskiej umoczyć, to może lepiej schować ją do pochwy, bo od próżnego wymachiwania i ręce bolą, i powagi nie przybywa. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 17-18/2014, 2014

Kategorie: Felietony, Ludwik Stomma