Niestety, wyszło na moje. Mamy oto papieża konserwatystę, który żadnych nabrzmiałych problemów, takich jak choćby aborcja, in vitro, małżeństwa dla wszystkich, celibat, ekumenizm, fundamentalizm religijny etc., na pewno nie ruszy i nawet nikt po nim się tego nie spodziewa. Natomiast od pierwszych chwil, co też od razu pozyskuje mu sympatię, głosi potrzebę „Kościoła ubogiego” i „Kościoła dla ubogich”. Nasze publiczne media, nie wspominając już o katolickich, są – przynajmniej od czasów Jana Pawła II – perfekcyjnie wytresowane do zachwycania się wszystkim, co Watykan rzecze i co mu spod ogona wypadnie. Jan Paweł II, nie ukrywając słabości i niedołężnienia, trwał na posterunku – jakież to cudowne i święte, zachwycano się, jakiż znak otuchy i nadziei dla cierpiących i starych. Benedykt XVI odszedł z posterunku, gdyż uznał, że słabość i niedołężnienie przeszkadzają w sterowaniu kościelną nawą – jakież to cudowne i święte, zachwycano się, jakiż znak pokory i odpowiedzialności. Doprawdy, nie wiadomo, co miałby papież zrobić, żeby nasi komentatorzy nie wzbijali się pod obłoki euforii. Teraz mamy na tapecie ubóstwo i troskę o ubogich. Trudno nie zauważyć, że nie jest to temat odkrywczy. Znamy przecież z Ewangelii według świętego Łukasza (Łk 6,20-24) słowa Chrystusa: „Błogosławieni jesteście wy, ubodzy, albowiem do was należy królestwo Boże. (…) Natomiast biada wam, bogaczom, bo odebraliście już pociechę waszą”. Księga Psalmów (Ps 72,12-13) zapowiada, że Mesjasz „Wyzwoli wołającego biedaka – i ubogiego, i bezbronnego. Zmiłuje się nad nędzarzem i biedakiem i ocali życie ubogich…”. Nie ma się Kościół cieszyć dostatkiem: „Sprzedajcie wasze mienie i dajcie jałmużnę” (Łk 12,33). „Nie gromadźcie sobie skarbów na ziemi” (Mt 6,19). „Nie zdobywajcie złota ani srebra, ani miedzi do swych trzosów” (Mt 10,9). Zupełnie jednoznacznie pisze święty Paweł (1 Kor 9,18), że kapłani nauczać mają za darmo i żyć w ubóstwie: „Znacie przecież łaskę Pana naszego Jezusa Chrystusa, który będąc bogatym, dla was stał się ubogim” (2 Kor 8,9). Nic nowego pod słońcem. Przesłanie Jorge Maria Bergoglia odbiło się tak głośnym echem nie jako oryginalne, ale pozostające w jakże jaskrawym kontraście z praktyką funkcjonowania współczesnego Kościoła rzymskokatolickiego. I tutaj rodzi się zasadnicze pytanie. Nie wątpię ani przez chwilę w szczerość papieża Franciszka, jak i w to, że przyświecają mu najlepsze intencje. Podbił i mnie prostotą swoich pierwszych gestów, a można zasadnie przypuszczać, że będzie ich więcej, i to coraz bardziej spektakularnych. Niechby jednak, wzorem norweskiego króla, pomieścił swój prywatny numer w rzymskiej książce telefonicznej, niechby chodził boso jak dawni karmelici, niechby podejmował obiadami żebraków niczym mój patron święty Ludwik IX – król Francji… Pozostanie i tak natrętne pytanie: co z tego praktycznie wynika? Nie mówię już o produkującym ubogich i bezrobotnych liberalnym systemie ekonomicznym, na który Watykan nie ma i mieć nie może najmniejszego wpływu. Ale chociażby pro domo sua? Podczas konklawe siedział Jorge Mario Bergoglio między 170 innymi kardynałami. Musiał zauważyć, zresztą nie mogło być to dla niego żadną nowiną, że 90% spośród nich to całowani w pierścień książęta Kościoła opływający we wszelkie zbytki i tak rozleniwieni, że zgodne z literą dogmatów postępowanie swoich owieczek uzyskać chcą nie przez ciężką pracę ewangelizacyjną, ale przez wymuszanie na świeckich władzach stanowienia praw zgodnych z kościelną doktryną. Jednocześnie zamiast się odwdzięczyć tym wystraszonym (piszę o Rzeczypospolitej) władzom za potulność, wysuwają wciąż nowe żądania o charakterze przeważnie najczyściej majątkowym. Patrzą więc polscy maluczcy, jak zajadle targuje się ich miejscowy episkopat o procent odpisu na swoją korzyść, jak wydobywa od dziwacznej Komisji Majątkowej kolejne budynki i dobra ziemskie, jak wymachuje cennikiem (a niech się święty Paweł z Tarsu schowa, o Franciszku z Asyżu nawet nie wspominając) za posługi religijne… Jakoś dziwnie nie słychać, żeby cokolwiek ze złota, srebra i miedzi z tych transakcji skapnęło niemogącym związać końca z końcem. Nie będę uprawiał demagogii i chociaż uszy mi puchną od słuchania o tym, jak to kard. Bergoglio jeździł po Buenos Aires metrem albo autobusem i mieszkał w M-3, nie wystąpię z postulatem, żeby polski biskup miał się zniżyć, choćby dla efektu, do przyziemnej marki samochodu albo zamienić pałac na willę. Natomiast jakieś sprawiedliwe opodatkowanie oparte
Tagi:
Ludwik Stomma