Ludzie z planety Mensa

Ludzie z planety Mensa

W podstawówce się nudzą, w liceum walczą z ciasnymi programami, w dorosłym życiu – z łatką arogantów Mówią o sobie Mensanie, jakby przynależność do grona najinteligentniejszych ludzi na świecie czyniła z nich przybyszów z innej planety. Choć najczęściej dość twardo stąpają po ziemi, nierzadko ich sukcesom towarzyszy poczucie wyobcowania.– Naukę wspominam fatalnie – mówi Marcin Bruczkowski, członek stowarzyszenia. – Zawsze miałem bardzo złą pamięć. Moja mama uczyła mnie wszystkich znanych mnemotechnik, ale i tak nie byłem w stanie zapamiętać dopływów Wisły i Odry. Szkołę przeszedłem jednak bez problemu, chociaż bardziej drogą sprytu niż wiedzy. Np. perfekcyjnie opanowałem sztukę takiego zagadywania profesorów na egzaminach ustnych, że odpływali w zupełnie innym kierunku niż oryginalny temat pytania. A więc bezpiecznie, z dala od moich rozległych obszarów niewiedzy.Kamil Gancarz też początkowe klasy podstawówki wspomina jako koszmar. – Miałem problemy ze względu na nieczytelne pismo. Do dziś mam papier, że jestem dyslektykiem – maturę pisałem na komputerze. Jechałem na trójkach ze wszystkiego, poza matematyką i innymi przedmiotami ścisłymi. Sytuacja się poprawiła, kiedy rodzice wysłali mnie na kurs doskonalenia zdolności poznawczych – mnemotechniki, szybkie czytanie, takie różne sztuczki. To zmieniło moje nastawienie do nauki. W szóstej klasie miałem już czerwony pasek, a w ostatniej klasie gimnazjum średnią 5,6. Byłem niestandardowy – nie byłem kujonem, ja po prostu wiedziałem. Dzielić włos na 64 Żeby dostać się do Mensy, trzeba osiągnąć na teście IQ wynik mieszczący się w dwóch górnych procentach populacji. Mimo wybitnej inteligencji Mensan trudno jednak znaleźć wśród nich typowych prymusów. Większość, jak Bartosz Bień, nie pasowała do szkolnych szablonów i wyobrażeń o idealnym uczniu. – Potocznie wysoka inteligencja bywa utożsamiana z rozległą wiedzą, ale jej test mensański w ogóle nie mierzy – wyjaśnia. Oficjalnie wykorzystywane w Mensie testy inteligencji są zaprojektowane do pomiaru inteligencji klasycznej, a więc – według jednej z niezliczonych definicji – ogólnej zdolności adaptacji do nowych warunków i wykonywania nowych zadań dzięki wykorzystaniu środków myślenia. Idealny test byłby zatem w stanie ocenić czyste zdolności poznawcze człowieka, niezależnie od stanu jego wiedzy, wieku, płci, dawnych doświadczeń czy też przynależności kulturowej.I choć niektórzy uparcie twierdzą, że poziom IQ nie świadczy o niczym, wysokie IQ ujawnia się w życiu codziennym Mensan. Wystarczy umieć je zauważyć. – Trzeba dostrzec mniej oczywiste cechy, takie jak nieszablonowy sposób prowadzenia rozmowy, nietypowe podejście do najzwyklejszych spraw czy wymyślanie niezwykłych zastosowań zwyczajnych przedmiotów – mówi Bartosz Bień. – Mensańskie dyskusje nadal potrafią mnie zadziwić błyskawicznym przejściem od błądzenia po manowcach do celnej puenty. Oczywiście po uprzednim podzieleniu włosa na czworo, a nawet 64! Sake, Japonki i J-rock Choć, jak stwierdził jeden z moich rozmówców, „Mensan tak naprawdę niewiele łączy”, niemal wszyscy opisują członków organizacji jako nieszablonowych, a nawet ekscentrycznych. Ponieważ rzadko zadowalają się standardowymirozwiązaniami, do swoich celów dochodzą bardzo krętymi ścieżkami. Marcin Bruczkowski wiele lat temu przerwał studia na anglistyce w Warszawie, by wyjechać do Japonii. – Zagnały mnie tam wino, kobiety i śpiew, czyli w moim przypadku sake, Japonki i J-rock (japoński rock – przyp. red.), a właściwie perkusja, na której wówczas zaczynałem grać – wspomina. – Przez pewien czas uczyłem angielskiego w japońskim gimnazjum. Wychowałem dobre kilka klas młodych Japończyków, którzy do dziś mówią po angielsku z nienagannym polskim akcentem. Co śmieszniejsze, uczyłem też wieczorami tańca towarzyskiego, ponieważ jako Europejczyk w Japonii byłem a priori uznawany w tej dziedzinie za eksperta.Marcin szybko jednak porzucił wyuczoną profesję i zajął się informatyką. – Wtedy informatyków z wykształcenia było jeszcze niewielu, więc brano do pracy wszystkich chętnych. A ponieważ trochę się znałem na elektronice, umiałem zrobić diagnozę płyty głównej komputera. Oprócz tego byłem łamaczem w redakcji japońskiego czasopisma, ale moją prawdziwą miłością było studio nagrań. Jeszcze za czasów studiów w Tokio zarabiałem na swoją miskę ryżu właśnie jako dźwiękowiec.Dziś Marcin jest kierownikiem projektów informatycznych w amerykańskiej firmie, po godzinach gra indie rocka w zespole o nazwie East

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2012, 44/2012

Kategorie: Reportaż