Ludzie ze szkła

Ludzie ze szkła

Jak miliony Polaków dzień zaczynam od wysłuchania informacji, ilu chorych przybyło, ilu zmarło. Trochę się ruszam, więc żona narzeka, że zawlokę do domu tego wirusa, bo jestem niechlujny i nierozsądny. Od tego gadania mój synek Franio zaczął się mnie bać i przez jakiś czas nie dawał się przytulić, a jak żyć bez przytulania? Koronawirus sięga do zasobów ludzkich lęków, a to ogromny ukryty zbiornik. W pobliskiej Radości jeszcze czynne korty, bodaj jedyne w Warszawie. Świat jakby stopniowo zamierał. Mój partner tenisowy – gramy od niemal pół wieku – wsiada do samochodu, ale nie z przodu, sadowi się z tyłu. Niby rozumiem, jednak robi mi się przykro. Zamawiam jedzenie w pobliskiej restauracji indyjskiej. Właściciel, Hindus, mówi, że jest bliski bankructwa i pewnie wkrótce zamknie lokal. Jaka szkoda. Znajoma prowadziła w galerii punkt lotto. Pracowała na umowę-zlecenie, jak miliony Polaków. Ma długi, kredyty, wynajmuje mieszkanie. Rozpacz. Taka rozpacz jest udziałem milionów ludzi. To cudowne, że dzieci, jeśli w ogóle chorują, mają łagodne objawy, upiorne, że zarażają swoich dziadków. Delfiny pojawiły się w pobliżu Wenecji, w kanałach po wielu latach są ryby. Czytam w Onecie: „W Hiszpanii nieprzestrzeganie ograniczeń w wychodzeniu z domu karane jest grzywną w wysokości od 100 do 600 euro. W takiej sytuacji właściciele psów na terenie całego kraju znaleźli sposób na łatwy zarobek, oferując wypożyczanie swoich pupili na długie spacery, w cenie od 5 do 25 euro można znaleźć »grzeczne« psy, aby wyjść na codzienny spacer bez ograniczeń”. „Możesz obejść nakaz zamknięcia i wyjść na ulicę, nie narażając się na kary”, zachęca jedno z ogłoszeń oferujących „psy duże, małe i średnie, z dowozem do domów”. Jak kiedyś mawiano, zostaliśmy nawiedzeni przez plagę i jest dopust boży, zaraża morowe powietrze, chorego nazywano zapowietrzonym. Ale przy czarnej ospie, dżumie czy cholerze nasz koronawirus to ledwie katar. Dżuma w XIV w. wyludniła Europę. Czytam „Dziennik roku zarazy” Daniela Defoe, autora „Przypadków Robinsona Crusoe”, ojca współczesnej prozy. Książkę opublikował w roku 1722, a zaraza nawiedziła Londyn w roku 1665. Defoe miał więc wtedy pięć lat. Książka zatem tylko udaje pamiętnik, to też reportaż i kronika, niemal praca naukowa, są nawet dane, ilu ludzi, gdzie i kiedy umarło. Sceną dramatu jest zatłoczony Londyn, po ulicach biegają świnie, krowy i króliki. Dostają w ten czas zakaz biegania. Są tu setki szczegółów, tego nie dałoby się wymyślić. Defoe wykonał ogromną pracę reportera i dokumentalisty. Gdyby jednak współczesny reporter napisał taki reportaż, zostałby wykpiony, że jest nieporadny. Mamy więc wielki postęp w pisaniu tego typu tekstów, a jednak to był genialny reportaż, bo pierwszy tego typu („Dżuma” Camusa powstała z inspiracji książką Defoe). A Londyn w czasie zarazy roku 1665 zmienił się w obóz zagłady. „Ludzie oddani byli całkowicie na pastwę trwogi”, niektórzy umierali na chodnikach. Do tego nam daleko. Chociaż są podobieństwa. Też stosowano na wielką skalę kwarantannę, zamykano ludzi w domach, które znaczono czerwonym krzyżem i napisem: „Boże, zmiłuj się nad nami”. Domu pilnował strażnik, dzienny i nocny. Defoe zauważa, że zdrowi najczęściej zarażali się, wychodząc na zakupy, nie inaczej jest dzisiaj. Zamykano stopniowo karczmy, zakazano widowisk. Wyroili się oszuści, szarlatani, oferowano amulety i cudowne lekarstwa. Szerzyły się plotki. A gdy zaraza wygasa, Defoe pisze słowa, które, daję głowę, będą aktualne w Polsce. „Nie najmniejszym z naszych nieszczęść było niewątpliwie to, że wraz z wygaśnięciem zarazy nie ustał duch walki i swarów, potwarzy i wzajemnych zarzutów, które poprzednio mąciły spokój narodu”. Zdanie, które robi teraz wielką karierę: „Sytuacja jest dynamiczna”. Na tyle dynamiczna, że wszelkie prognozy prędzej lub później biorą w łeb. Dynamiczna jest też w domach, ludzie skazani na siebie pielęgnują życie rodzinne bądź rzucają się sobie do gardeł. Więc co za naiwność, że jeśli zamknie się małżeństwo na miesiąc w czterech ścianach, to będzie mniej zgonów. Wygląda na to, że po epidemii świat stanie na głowie, a może nawet na karku, bo głowy może już nie być. Udaję się do naszego city. Ostatni

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 14/2020, 2020

Kategorie: Felietony, Tomasz Jastrun