Żołnierze Andersa i ich rodziny w Iranie czuli się po prostu dobrze. Wielka w tym zasługa miejscowej ludności Dziesiątki tysięcy polskich tułaczy, których wojenna zawierucha rzuciła do Iranu w połowie 1942 r., wspominało ten kraj z sentymentem. Nie tylko dlatego, że mogli tam w końcu najeść się i odpocząć. Także dlatego, że w Iranie czuli się po prostu dobrze. Wielka w tym zasługa miejscowej ludności, która po początkowych oporach otworzyła się na polskich uchodźców. Ewakuacja „W Iranie klimat oraz zapewniona pomoc amerykańsko-brytyjska dałyby może w krótkim czasie przyjść ludziom do siebie i sformować silną armię”, zasugerował gen. Władysław Anders podczas rozmowy z Wiaczesławem Mołotowem 3 grudnia 1941 r. W tym czasie możliwość wyprowadzenia polskiej armii z ZSRR traktowano jeszcze jako straszak, którym chciano wymusić na władzach radzieckich lepszą aprowizację polskiego wojska. Strategia Andersa zadziałała jedynie na chwilę. Mimo początkowej poprawy w zaopatrzeniu polskich oddziałów wkrótce problemy wróciły ze zdwojoną siłą, podobnie jak choroby. W rezultacie podczas wizyty u Stalina 18 marca 1942 r. Anders ponownie nawiązał do pomysłu ewakuacji polskiej armii do Iranu, na co przywódca ZSRR chętnie się zgodził. Skąd ta zmiana na Kremlu? Między grudniem 1941 r. a marcem 1942 r. znacząco poprawiła się pozycja militarna Związku Radzieckiego. Ofensywa niemiecka została zatrzymana, Armia Czerwona zaczęła przejmować inicjatywę w niektórych miejscach, wreszcie też pojawiła się alternatywa dla polskiego rządu na wychodźstwie i jego wojska. Jak trafnie zauważył historyk prof. Andrzej Paczkowski, „kierownictwo Kremla uznało, że z politycznego punktu widzenia nieobecność armii polskiej na froncie wschodnim będzie dla ZSRR dogodniejsza: rozwiązał się problem niechcianego sojusznika, co – w ich przekonaniu – zwalniało z jakichkolwiek zobowiązań wobec Polski”. W ten sposób rozpoczęła się epopeja kilkudziesięciu tysięcy wojskowych i cywilów, która przywiodła ich do Iranu. Centrum polskiego życia na Bliskim Wschodzie Na przełomie marca i kwietnia 1942 r. irański port Pahlawi stał się centrum polskiego życia na Bliskim Wschodzie. To tutaj przybijały kolejne transporty z żołnierzami armii gen. Andersa i ich rodzinami. Łącznie do końca czerwca na perskiej ziemi znalazło się ok. 70 tys. wojskowych i 40 tys. ludności cywilnej. Miejscowi nigdy wcześniej nie widzieli takiej mieszanki narodowości i języków. „Element uchodźczy jest rozmaity – pisała polska prasa. – Przybyli Polacy i Żydzi, jest też pewna ilość Ukraińców i Białorusinów. (…) Należy podkreślić, że opieka Delegatury nad uchodźcami jest pod względem traktowania jednakowa. Takie samo miejsce w obozie zajmuje chłop, robotnik, jak profesor uniwersytetu. Z punktu widzenia politycznego nie ma absolutnie żadnych różnic. Tak samo nie ma żadnych różnic wyznaniowych czy narodowościowych. Wszyscy są traktowani równo”. Nastroje panujące wśród Polaków i reakcje na ich przybycie ze strony Persów możemy poznać dzięki zapiskom st. szer. Franciszka Machalskiego, absolwenta orientalistyki na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie. „Pociągami i statkami, poprzez surowe stepy Kazachstanu, żółte piaski pustyni Karakorum i Morzem Kaspijskim podążano do Iranu. Podróż z Krasnowodzka wybrakowanymi okrętami odbywała się wśród torsji choroby morskiej i ustawicznego lęku przed nalotami bombowców niemieckich”, zaczynał swoją opowieść Machalski. Każda koszula to skarb Po przybyciu do Iranu wszyscy musieli odbyć kwarantannę w specjalnych obozach, znajdujących się pod kontrolą Brytyjczyków. Większość żołnierzy i cywilów, którzy trafili do Iranu, była poważnie niedożywiona, wielu cierpiało na różne choroby, a prawdziwą plagę stanowiły szkorbut i krwawa biegunka. Część, zwłaszcza dzieci, zapadła na tyfus plamisty, którego wyleczenie graniczyło w ówczesnych warunkach z cudem. Wszyscy zaś bez wyjątku – chorzy i zdrowi – musieli sobie radzić z brakiem żywności i ubrań. Machalski wspominał: „Wszystek niemal czas wypełniała naszym ludziom pogoń za jedzeniem, walka ze wszawicą i świerzbem oraz niemal bójki o każdy kawałek świeżej odzieży, zastępującej brudne i śmierdzące łachmany”. O niełatwych początkach Polaków w Iranie pisała również emigracyjna prasa. W maju 1942 r. „Gazeta Polska” wydrukowała reportaż z obozów, apelując o pomoc dla uchodźców: „Wielką ulgę dla pozbawionych bielizny uchodźców stanowić będzie fakt sprowadzenia do obozów 300 maszyn do szycia. Będą tam zatrudnione krawczynie,