Nierówność wśród ludzi zaczyna się już przed urodzeniem Do szwajcarskiego kurortu Davos jak co roku ściągnęły setki najbardziej wpływowych ludzi polityki i gospodarki. Światowe Forum Ekonomiczne tradycyjnie poprzedziła seria publikacji, apeli i odezw pod adresem najmożniejszych tego świata. Najgłośniejszym echem odbił się raport Oxfamu, brytyjskiej organizacji pozarządowej zajmującej się walką z nierównościami ekonomicznymi, pomocą uchodźcom i prowadzeniem programów edukacyjnych dla społecznie wykluczonych na niemal wszystkich kontynentach. Autorzy opracowania, którego premierę zaplanowano na dzień rozpoczęcia forum w Davos, przebili się na czołówki gazet z szokującym dla wielu wnioskiem: według badań Oxfamu ośmiu najbogatszych ludzi na świecie zgromadziło majątek równy temu, co ma 3,6 mld osób, czyli najuboższa połowa mieszkańców planety. W raporcie przerażała nie tylko skala nierówności, ale i tempo ich powiększania się – jeszcze rok temu równowartość dóbr należących do najuboższej połowy ludzkości mieściła się na kontach 62 osób. Raport Oxfamu zrobił dokładnie to, co miał zrobić – wywołał w zachodnich mediach panikę przemieszaną ze wstydem. W największych dziennikach czytaliśmy płomienne odezwy redaktorów naczelnych, nawołujących oligarchów i miliarderów do dzielenia się bogactwem, a rządy krajów OECD do zmiany globalnego modelu relacji ekonomicznych, nastawionych na wykorzystywanie zasobów Południa dla korzyści Północy. To nic nowego – apele te pojawiają się tak często jak raporty Oxfamu. Co roku spada na nas fala oburzenia na rosnące światowe nierówności. Czujemy zażenowanie, że najbogatsi rodacy mają majątek równy PKB małej afrykańskiej republiki lub że nasz kraj jest wielokrotnie bogatszy od dawnych kolonii brytyjskich czy holenderskich. Ulegamy magii porównań, które działają na wyobraźnię. O ile jednak problem światowych nierówności jest naprawdę ważny i nie powinno się go lekceważyć, o tyle większość argumentów używanych w tej debacie jest bezzasadna lub podana bez szerszego kontekstu. Kraje, nie ludzie Zacznijmy od trendu szerszego, wykraczającego poza ramy opracowania Oxfamu, mianowicie porównań ekonomicznych między całymi krajami. Zestawianie nawet największych fortun pojedynczych miliarderów z zasobami materialnymi całych społeczeństw jest metodologicznie bezużyteczne, a przede wszystkim mało sensowne. Indywidualne bogactwa są bowiem najczęściej wypadkową zupełnie innych procesów, często też zestawu mikroczynników. Można założyć, że gdyby Mark Zuckerberg nie wygrał walki o prawa do Facebooka, wpadłby na inny genialny pomysł i prowadził ponadprzeciętnie dostatnie życie, trudno jednak ze stuprocentową pewnością stwierdzić, że wylądowałby wśród ośmiu najbogatszych ludzi świata. Przede wszystkim wbrew obiegowej opinii Zuckerberg czy podobni mu pojedynczy giganci nie mają mocy sprawczej, by zmienić system, którego są beneficjentami. Przerzućmy się zatem na inne jednostki porównawcze, czyli kraje. To lepiej zobrazuje światowe nierówności i ma szansę zarysować trafniejsze punkty odniesienia: tempo wzrostu gospodarek czy poziom długu publicznego. Bardziej miarodajnym narzędziem porównawczym jest chociażby stopień skupiania bogactwa w poszczególnych krajach. Zgodnie z danymi opublikowanymi w raporcie banku Credit Suisse najwięcej światowych zasobów kontrolują Stany Zjednoczone – niemal 30%. Niemcy mają w swoich rękach tylko 5% światowego kapitału, a Polska plasuje się daleko za wiodącymi gospodarkami Unii Europejskiej z jedynie 0,25% zasobów do dyspozycji. To porównanie nie tylko pokazuje, z jakiego poziomu należy oceniać nierówności, ale przede wszystkim obala mity o sensowności zestawiania takich krajów jak Polska z państwami o dłuższych, głębszych tradycjach rynkowych, jak większość Europy Zachodniej. Socjolog Jan Sowa w głośnej przed kilkoma laty książce „Inna Rzeczpospolita jest możliwa” zauważa, że dużo sensowniejszym punktem odniesienia dla nas jest np. Kolumbia, kraj o podobnej liczbie ludności, mający 0,13% światowego kapitału, usytuowany podobnie jak Polska na peryferiach dawnych imperiów, a radzący sobie lepiej na wielu płaszczyznach, np. w dziedzinie transportu publicznego. Student spłaca dług Jeszcze bardziej kontrowersyjna jest teza, powtarzana już zresztą przez rozmaite organizacje, sugerująca monstrualną przepaść między przeciętnymi mieszkańcami krajów rozwiniętych i rozwijających się. Według różnych szacunków osoby zarabiające obecnie równowartość co najmniej 44 tys. funtów (ok. 230 tys. zł) rocznie znajdują się w tzw. światowym 1% najbogatszych. W polskim kontekście suma ta wciąż może