61% Brazylijczyków głosowało ponownie na obecnego prezydenta, choć lewacy z własnej partii oskarżali go o porzucenie ideałów Podczas swej pierwszej kampanii prezydenckiej w 1989 r. niewysoki mężczyzna z bujną czupryną i gęstą czarną brodą, tokarz, który został wielkim przywódcą związkowym, przemierzał autobusami i samolotami rejsowymi kraj liczący 8,5 mln km kw. Zwyciężył dopiero za czwartym razem, w 2002 r. Cztery lata później 61-letni prezydent Luiz Inacio Lula da Silva prowadził swą kampanię, jeżdżąc po kraju w kolumnie czarnych limuzyn pod eskortą policji. Zatriumfował i tym razem. 29 października w drugiej turze wyborów, piątych od zakończenia dyktatury wojskowej, głosowało na niego prawie 61% wyborców. Aprobata większości Brazylijczyków dla pierwszych czterech lat jego rządów? Czy także zemsta wyborców z Nordeste, północnego wschodu Brazylii, będącego synonimem skrajnej biedy, wobec bogatego południa kraju? Koniec rządów cynizmu? Były prezydent Mario Soares, uznany za ojca portugalskiej demokracji, tak skomentował pierwsze zwycięstwo Luli: „W Brazylii skończyły się rządy politycznego cynizmu”. Kiedy Lula po raz pierwszy startował w wyborach prezydenckich, jego rywal – konserwatysta Fernando Collor de Melo – posłużył się cynicznymi metodami, aby zniszczyć pochodzącego z ludu pretendenta do urzędu szefa państwa, który w systemie brazylijskim ma w rękach rzeczywistą władzę. Na zakończenie kampanii sfingowano uprowadzenie bogatego przedsiębiorcy, niejakiego Abilia Diniza, przez „zagranicznych terrorystów”. Gdy uwolnionego przez policję pokazano w telewizji, miał na sobie koszulkę z napisem Partia Pracujących, którą rzekomo nałożyli mu porywacze. Partia Pracujących była lewicowym ugrupowaniem założonym przez Lulę. W dniu głosowania celowo zdezorganizowano ruch autobusów w najbiedniejszych okręgach, aby zwolennicy Luli nie mogli dojechać do lokali wyborczych. Lula przegrał, ale za prezydentury zwycięskiego rywala skandale korupcyjne osiągnęły takie rozmiary, że protesty po raz pierwszy przybrały formę demonstracji ulicznych. Wzięło w nich udział 50 mln Brazylijczyków. De Melo musiał podać się do dymisji. Lula przegrał jeszcze w dwóch kolejnych wyborach. Ale za każdym razem przywódca związkowy, który w przemówieniach wygłaszanych prostym i zrozumiałym językiem popełniał błędy gramatyczne, zdobywał coraz większą popularność. Pochodził z biednego Pernambuco. Ojciec był wiejskim analfabetą, który spłodził dwadzieścioro dwoje dzieci z dwiema żonami i porzucił rodzinę, gdy Luiz Inacio był małym chłopcem. W 1952 r. miał siedem lat i sprzedawał na nabrzeżu portowym pomarańcze. Mając niespełna 20 lat, jako pierwszy w rodzinie zdobył konkretny zawód, kończąc kurs dla tokarzy. Zaczął działać w Związku Zawodowym Metalowców w najbogatszym i najbardziej uprzemysłowionym stanie Brazylii – Săo Paulo. W wieku 30 lat został przywódcą związku i w 1980 r. stanął na czele największego strajku w historii Brazylii, który trwał 41 dni. Lulę i jego towarzyszy aresztowano na rozkaz rządu wojskowego, na mocy ustawy o bezpieczeństwie państwowym. Skazany na trzy i pół roku pozbawienia wolności wyszedł jednak już po kilku dniach. Bohatera ludu słabnąca władza wojskowa nie mogła trzymać w więzieniu. Po wyjściu z więzienia Lula zakłada Partię Pracujących. Jej współzałożyciele – inteligenci z Săo Paulo i działacze katoliccy – mówią, że partia zaczynała pod skrzydłami trockizmu i chociaż głosiła rewolucję, była raczej centrowa niż lewicowa. Nierówność po brazylijsku Biedni uważali robotnika ubiegającego się po raz pierwszy w historii kraju o prezydenturę za jednego z nich. Dlatego to, co im obiecywał, brzmiało wiarygodnie: zero głodnych dzieci, reforma rolna, wzrost nakładów na oświatę, zniesienie pracy niewolniczej w rolnictwie, zaprzestanie demontażu publicznej służby zdrowia i wzrost zatrudnienia, aby biedni nie zależeli od publicznych pieniędzy. Brazylia, która szczyci się tym, że jest piątą pod względem liczby ludności demokracją na świecie, jest zarazem krajem, gdzie panuje wręcz niewyobrażalna dla Europejczyka nierówność. 1% najbogatszych Brazylijczyków ma dochody równe dochodom połowy ludności. Według Instytutu Stosowanych Badań Ekonomicznych 1,86 mln zamożnych Brazylijczyków ma tyle samo pieniędzy co 93 mln ubogich w tym kraju. Co dziesiąte dziecko w wieku 5-17 lat (4,8 mln) pracuje zarobkowo, połowa pracujących nie ma umów o pracę, a chorzy codziennie umierają w kolejkach do szpitali. Kraj takich nierówności nie może być
Tagi:
Mirosław Ikonowicz