Łysa kampania

Spór o ukrywaną łysinę kandydata Jacka Kurskiego najlepiej obrazuje tegoroczną kampanię wyborczą do Parlamentu Europejskiego. Nieważne, co w głowie, ważniejsze, co na głowie. Nieważne, co kandydat ma do zaproponowania, do powiedzenia, ważniejsze, co w kampanii fikuśnego pokaże. Dwa tygodnie temu zadzwonił do mnie dziennikarz z „Metra”, pytając, czym zaszokuję potencjalnych wyborców podczas tej kampanii wyborczej. Złośliwym spotem, ulotką z gwoździem, pachnącym plakatem? Kiedy zapowiedziałem, że zamierzam prowadzić merytoryczną kampanię, podyskutować o przyszłości Unii Europejskiej, o Partnerstwie Wschodnim, zaprezentować swoje kompetencje zdobyte w czasie dziesięcioletniej pracy w Sejmie RP, Radzie Europy i Parlamencie Europejskim – wywołałem szok medialny. Merytoryczna kampania dziś nie uchodzi. Merytoryczna, programowa kampania wydaje się bezużyteczna, bo najważniejsze siły polityczne w naszym kraju używają wyborów do Parlamentu Europejskiego w innych celach niż wyłonienie najlepszej reprezentacji poselskiej. Dla Platformy Obywatelskiej eurowybory to próba generalna przed ważniejszymi, przyśpieszonymi przecież wyborami do Sejmu. PO na eurowybory stworzyła listę kandydatów przypominającą Front Jedności Narodu. Ale w tym pozornym szaleństwie jest metoda. To gra na 50-procentowy wynik wyborczy, czyli samodzielne rządy. Jeśli eksperyment z listą wyborcza od Hübner do Krzaklewskiego zostanie przez wyborców kupiony, zaakceptowany, to na podobnych zasadach fachowcy od marketingu politycznego z PO skroją listy do Sejmu RP. Z kandydatami, po miażdżącym zwycięstwie w eurowyborach, nie będą mieli problemu. Któż nie lubi być przy władzy? Tym samym PO uwolni się od PSL-owskiego koalicjanta. Dla którego eurowybory to potwierdzenie zdolności przekroczenia progu wyborczego, czyli zachowania obecności w Sejmie, czyli dostępu do mediów i dotacji budżetowych. A kilkuosobowa reprezentacja w Parlamencie Europejskim też się przyda. PiS w tych wyborach chce sprawdzić swój pancerny elektorat. Z jakiego poziomu może się odbić w przyszłym roku w wyborach prezydenckich, samorządowych, a może i parlamentarnych. Pancerny elektorat zadecyduje o szansie Lecha Aleksandra Kaczyńskiego w dojściu do drugiej tury wyborów prezydenckich. PiS jest partią walki, bez nawet kawałka ringu żyć nie może. Jak akuszerkę traktuje eurowybory radykalna prawica. Dzięki nim poczęty został Libertas, a prawica Marka Jurka czuje się jak nowo narodzona. Jeśli te formacje przekroczą próg wyborczy, natchną się wiarą w sejmowstąpienie. Dla lewicy i partii umiarkowanego centrum, po pokerowych decyzjach stworzenia dwóch list wyborczych, te wybory to czas sprawdzenia. Kto jakiego poparcia społecznego jest wart. Czy koalicja PdP bez wsparcia SLD jest w stanie przekroczyć wyborczy próg. Dodatkowo w SLD eurowybory to początek stołecznej kariery Wojciecha Olejniczaka. Jego polityczni, młodzi współpracownicy widzą w nim przyszłego prezydenta. Najpierw stolicy, potem Polski. Media, zwłaszcza te komercyjne, też nie mają interesu, by prowadzić i wspierać nawet merytoryczną, programową kampanię wyborczą. Wydawcy, redaktorzy musieliby przebrnąć przez manifesty europejskich chadeków, socjalistów, konserwatystów, libertatów. Jakież to nużące i mało widowiskowe! A przecież można usadowić naprzeciwko siebie dwóch konkurentów i dać im 13 minut na efektowną kłótnię. Najlepiej o ostatnich kłótniach prezydenta z premierem. Dlaczego zatem kandyduję, zapytacie. I to z ostatniego miejsca w okręgu Warszawa i gminy podwarszawskie, gdzie uczeni politolodzy czasem nie dają mi, a nawet liderowi listy, Olejniczakowi, szans na euromandat? Ano dlatego, że mogę przynajmniej na organizowanych przez uczelnie wyższe debatach pomerytorycznić. Zaprezentować lewicowy punkt widzenia. Spluralizować ofertę kandydacką. Bo demokracja w Polsce nie może polegać na wyborze między PO a PiS. I dlatego każdy głos oddany na listę lewicy, na mnie czy innego kandydata, jest ważny. Pokazuje, że ludzie o lewicowych poglądach w Polsce są i mają prawo do obecności. Od mediów po instytucje władzy przedstawicielskiej. Te wybory nie będą merytoryczne, tylko polityczne. Ale jeśli zagłosujecie rozsądnie, to przy okazji można wybrać też sensownych polskich europosłów. Wbrew opiniom uczonych, często kupionych już przez rządzących, „niezależnych ekspertów”. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2009, 21/2009

Kategorie: Felietony