W Niemczech na terenach chronionych odnotowano 75-procentowy spadek liczebności dzikich zapylaczy Ponoć ludzkość ma zniknąć w ciągu czterech lat od śmierci ostatniej pszczoły. To twierdzenie przypisuje się wielkiemu fizykowi Albertowi Einsteinowi lub genialnemu biologowi Karolowi Darwinowi. Żadne źródła pozostawione przez obu uczonych nie zawierają tego twierdzenia. Mnie wydaje się ono przesadzone, niemniej zniknięcie pszczół i innych zapylaczy będzie dla nas poważnym kłopotem. Kłopotem o rozmiarach klęski. Zapylacze Pod koniec ubiegłego roku Stowarzyszenie Sady Grójeckie poinformowało o przekazaniu pszczelarzom 750 izolatorów chmary i zapowiedziało tysiąc kolejnych w tym roku. Izolatory mają kilka funkcji w pszczelarstwie, m.in. pomagają w zwalczaniu dręczą pszczelego, roztocza szerzej znanego pod łacińskim mianem Varroa destructor, wywołującego jeszcze lepiej znaną, przynajmniej z nazwy, chorobę – warrozę. Atakuje on pszczoły miodne i ich dzikie krewniaczki, których w Polsce mamy ponad 450 gatunków. Brzmi dobrze, ale… Ale przed oczami stają mi obrazki z sadów zachodniej Lubelszczyzny, gdzie często bywam i obserwuję, jak sadownicy wykańczają pszczoły, motyle, bzygi i inne owady zapylające. Mój ogród ma we wsi opinię zapuszczonego. Niewielu rozumie, że to celowe działanie, dzięki któremu cieszę się obecnością pięknych, dzikich kwiatów, często określanych pogardliwie jako chwasty. Rzecz jasna z domieszką roślin wprowadzonych m.in. jako wabiki owadów albo po prostu, by cieszyły oko. To z kolei przekłada się na bogactwo nadlatujących pszczół, w tym samotnych, trzmieli, pszczolinek i mnóstwa innych, których nie potrafię nazwać. Poza nimi obserwuję wiele motyli (w Polsce 3,2 tys.), będących moją niespełnioną miłością, much, jak wspomniane bzygi (ogółem ok. 400 muchówek w Polsce jest zapylaczami) czy chrząszczy (w Polsce opisano 6,2 tys. ich gatunków, nie wiadomo, jaka część z nich para się zapylaniem). To nie wszystkie owady odpowiedzialne za zapylanie w Polsce, jest ich więcej, przede wszystkim wśród błonkówek (dalszych krewnych pszczół). Generalnie od wczesnej wiosny do późnej jesieni obserwuję wiele sześcionogich istot, opijających się nektarem i umorusanych w pyłku. Odmienny obraz widzę w czasie wizyt u rodziny na zachodzie Lubelszczyzny, gdzie sady ciągną się po horyzont. Minionego lata podczas dwugodzinnej zabawy z córką w ogrodzie pełnym kwiatów zaobserwowałem zaledwie dwa motyle oraz pojedyncze pszczoły, trzmiele i zapylające muchówki. Tak jest za każdym razem, kiedy wychodzę do tam ogrodu lub idę w teren. Chemiczny batalion sadowniczy W ogrodzie nie stosuję substancji biobójczych, w bezpośrednim sąsiedztwie też jest ich niewiele, co – wraz z suto zastawionym dla zapylaczy „stołem” – procentuje dużą liczbą owadów. A gdy odwiedzam Lubelszczyznę i przy okazji chcę zaopatrzyć się w owoce, dostaję komunikat: „po maliny/jabłka pojedziemy w to miejsce, bo właściciel mało pryska” lub „od sąsiada nie bierz, on pryska codziennie”. I to nie przesada, widzę codziennie wjeżdżający do sadu traktor z opryskiem. Rzecz jasna nie służy to żadnym owadom. Do tego dochodzi intensywne nawożenie, które pozbawia pszczoły jedzenia. W okrawkach upraw intensywnie nawożonych rozwijają się rośliny nieprzydatne dla zapylaczy lub o niewielkim dla nich znaczeniu, jak pokrzywy czy glistnik jaskółcze ziele. Warto jednak mieć świadomość, że o ile pszczołowate karmią swoje potomstwo nektarem, pyłkiem czy miodem, o tyle larwy części innych zapylaczy żywią się m.in. roślinami, w tym wspomnianą pokrzywą (np. znaczna część gąsienic rusałek). Kolejnym czynnikiem jest zagospodarowywanie każdego wolnego skrawka. Nie ma miedz czy nieużytków, na których rosło wiele roślin pożytkowych, jak określa się rośliny, z których zapylacze zbierają nektar, pyłek lub spadź. Pszczoła miodna zbiera pokarm w promieniu nawet kilku kilometrów od ula, ale jej dzikie krewne mają mniejszy zasięg, często nieprzekraczający kilkuset metrów. Jeśli między resztkami terenów, na których żyją pszczoły samotnice, są wielkie połacie intensywnych upraw, owe remizy pozostają odizolowane. Z czasem prowadzi to do krzyżowania wsobnego, czyli przekazywania genów osobnikom blisko spokrewnionym, czego konsekwencją jest degeneracja i wymieranie. Same sady są atrakcyjnym miejscem żerowania dla zapylaczy, ale tylko w czasie kwitnienia. Po krótkim czasie obfitości, jeśli szkodliwe substancje nie zabiją owadów, następuje czas głodu. Podobne czynniki doprowadziły do zaniku pszczół i dzikich zapylaczy w kalifornijskim zagłębiu