Ma urok ten Kazimierz

Ma urok ten Kazimierz

Fot. Anna Wyrwik

Śmiejemy się, że żyjemy tu jak w getcie. Na rynek idziemy tylko, gdy do Krakowa przyjadą jacyś znajomi, żeby im pokazać

Są takie miejsca, które funkcjonują od wielu lat. Gdy inne lokale się przekształcają, remontują, zmieniają właścicieli, raz kawiarnia, raz sklep, raz bank, raz dentysta, one trwają. Jakoś. Na krakowskim Kazimierzu od 30 lat trwa zakład optyczny Janusza i Beaty. Oni też trwają na Kazimierzu, zdecydowanie dłużej, i wcale nie zamierzają się stąd ruszać.

W latach 90. do zakładu przyszły ray-bany w skórzanych oprawkach. Limitowana edycja. Wyobrażam sobie, jak Janusz na nie patrzy, bierze do rąk, przymierza, może wącha. W końcu to skóra.

– Piękne były – mówi.

– Drogie?

– Nie, one nie były drogie. One były pierońsko drogie!

Sprawdzam. Może to był model L9970 Leather Edition by Bausch & Lomb? A może classic aviator, również Special Leather Edition. Obie pary kosztują obecnie 599 dol. Ile kosztowały wtedy? Ile to było złotych na stare? Wyobrażam sobie, jak leżą na honorowym miejscu, nie wiem ile tygodni albo miesięcy. Ludzie patrzą, a jak już ktoś odważy się spytać, gdy usłyszy cenę, wraca do domu. Któregoś dnia przychodzi młody chłopak i rzuca: – Te.

– Hej, spokojnie! Popatrz, ile one kosztują! – uprzedza Janusz.

– No tak, poproszę.

– Ale jak to?!

– Chcę właśnie je.

Januszowi trudno było sprzedać, bo przez ten czas przyzwyczaił się do nich. Ale sprzedał. Na koniec spytał tylko, skąd chłopak ma tyle kasy. A on mu na to, że wygrał.

Przydział i co dalej?

Takie były te lata 90. Ale zanim w ich pędzie Janusz otworzył zakład, w 1985 r. w prezencie na osiemnastkę dostał od rodziny mieszkanie w kamienicy na Dietla w Krakowie. Wcześniej mieszkał z rodzicami na Łagiewnikach, a na Dietla przyjeżdżał do dziadków. Dziadek kupił kamienicę od Żydówki, która uciekała z Polski po II wojnie światowej.

W 1985 r. Janusz zaczął od remontu. Tak po prawdzie to zaczął od urzędu. Najpierw musiał bowiem dostać przydział na własne mieszkanie i nasłuchał się w kolejce, że innym ten przydział bardziej się należy.

Ale dostał.

Modna była boazeria, więc ją kupił i chciał złożyć w kamienicznej piwnicy. Wchodziło się do niej ze sklepu PZMot, w którym od kierownika usłyszał: „Sp…!”. Wyobrażacie sobie, że dziś najemca lokalu mówi tak do właściciela kamienicy? Wtedy mówił. Zmieniło się to w 1987 r., gdy wprowadzono rozporządzenie w sprawie czynszów najmu za lokale mieszkalne i użytkowe (wcześniej kamienicą rozporządzało państwo, mieszkali tam ludzie z przydziału, po 1987 r. czynsz mogli pobierać już właściciele). Rodzina Janusza zacierała ręce na myśl o pierwszej od wojny wielkiej forsie z kamienicy, tymczasem Janusz powiedział kierownikowi sklepu: „Sp…!”. Rodzina była w panice, jednak chętni na lokal i tak się znaleźli.

W tym czasie Janusz zwiał na jakiś czas z Polski przed wojskiem do Wiednia. I tak się złożyło, że wylądował w pracowni złotniczej na produkcji. Z wykształcenia jest jubilerem. Znudził się jednak wyrabianiem kolejnych kilogramów złotniczych produktów, więc gdy po powrocie padło pytanie, co dalej, postanowił pójść w ślady ojca. Zrobił kursy i w 1994 r. otworzył w kamienicy na Dietla, tyle że za rogiem, pod adresem Bożego Ciała 2, zakład optyczny.

Cztery auta na godzinę

Lata 90. to hiperinflacja, hiperkapitalizm i hiperproblemy. Janusz pamięta, jak raz do zakładu przyszło dwóch gości z firmy windykacyjnej i zażądało zwrotu 3 tys. zł. Tyle że ani on, ani jego wspólnik od nikogo 3 tys. nie pożyczali. Potem przyszli i zażądali zwrotu 5 tys. A potem przyszli już we trójkę i powiedzieli: „Dawaj kasę!”. Zaczęli straszyć Janusza, wiedzieli, że ma córkę i takie tam. Ten zamknął drzwi i powiedział, że nie wyjdą, a jak już, to oknem i krew się poleje. I kazał wspólnikowi dzwonić po policję. A że wspólnik był na kursie nurków za granicą, to miał przypięty do pasa designerski pojemnik na gaz, który wyglądał jak kabura. Może dlatego goście nic nie zrobili. A może wiedzieli, że policja i tak zaraz ich wypuści. Ostatecznie to Janusz został oskarżony o ich nielegalne zatrzymanie. Jednak gości jakiś czas później zgarnięto, gdy wkładali zwłoki do samochodu. Dla Janusza to dobrze, bo słyszał plotki, że był na ich liście.

Na różne sposoby ludzie wtedy robili mniejsze i większe fortuny.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2024, 46/2024

Kategorie: Obserwacje