Magda M. – najpiękniejsze są przypadki

Magda M. – najpiękniejsze są przypadki

Kiedy coś robię, to nie żałuję tego, czego nie robię – Czy jak szła pani na wojnę z „Faktem”, wygraną potem w sądzie, miała pani poczucie, że jednocześnie występuje przeciwko polskiemu establishmentowi politycznemu? – Przede wszystkim nie poszłam na żadną wojnę. Poszłam do adwokata i zadałam pytanie, czy w polskim prawie dopuszcza się wykorzystywanie wizerunku aktora bez jego zgody w celu podbicia sprzedaży pisma. Dowiedziałam się, że takie działanie jest bezprawne, więc zareagowałam jak każdy obywatel. Postanowiłam bronić w sądzie swojego dobrego imienia. Nie wyobrażam sobie innej reakcji. – Przyzna pani jednak, że był to akt odwagi. Pani wygrany proces stał się wręcz pewnym symbolem, ponieważ w polskim światku artystycznym brakuje śmiałków, którzy tak otwarcie występowaliby przeciwko brukowcom. – W polskim środowisku artystycznym to się powoli zmienia, zwłaszcza że tabloidy pojawiły się w Polsce stosunkowo niedawno, a żeby wytworzył się mechanizm obronny, musi minąć trochę czasu. A co pan miał na myśli, pytając o establishment polityczny? – To, że w „Fakcie”, bez wstrętu, wiedząc, jaką politykę prowadzi ta gazeta w stosunku na przykład do pani, publikują politycy wszystkich opcji politycznych, a nawet wystawiają temu pismu laurki. Nie dziwi to pani? – O gustach się nie dyskutuje. Proszę mi pozwolić na tym zakończyć komentarz, gdyż są to wolni ludzie i mogą robić, co chcą. Ja się nie zgadzam na kłamliwe i obraźliwe wykorzystywanie mojego wizerunku przez „Fakt”, choć nie wykluczam, że w tej gazecie jest świetna prognoza pogody lub niezłe artykuły polityczne. Nie wiem, bo nie czytam. Ale, jak powiedziałam, polski show-biznes, tak jak inne sfery życia, dojrzewa, zmienia się, ewoluuje, w tym także stosunek ludzi do tzw. brukowców. Nie ma systemu, są zrywy – Czyli co, jesteśmy bliżej wyobrażeń o Hollywood i czerwonych dywanach, a dalej od przaśności? – Prawdziwy show-biznes, w hollywoodzkim stylu, to nie jest czerwony dywan, ale przede wszystkim sprawnie działająca maszyna, system, który wytwarza produkty określonej jakości, zarówno telenowele, jak i niszowe filmy dla bardzo wymagającej publiczności. Takiej maszyny w Polsce nie ma. – A co jest? – Można to opisać na przykładzie sportu. Od czasu do czasu pojawia się jakaś osobowość w tej dziedzinie, jakiś zawodnik odnoszący spektakularne sukcesy, ale szybko okazuje się, że za nim nie stoi nic, żaden przewidywalny mechanizm, który pomógłby temu zdolnemu człowiekowi w jego rozwoju. Podobnie jest w naszym show-biznesie, w którym nie istnieje jeszcze mechanizm agencji, promocji, zespołów doradczych etc. Innymi słowy, brakuje nam profesjonalizmu, który na przykład w Ameryce jest na najwyższym poziomie, bo tam, kiedy pojawia się zdolny człowiek, natychmiast dostaje odpowiednie wsparcie. Tamten show-biznes wypuszcza zarówno produkcyjniaki, które w swojej dziedzinie stoją na najwyższym poziomie, jak również dzieła wybitne. W przypadku polskiego show-biznesu nie ma o czymś takim mowy. – Czyli co, jednak przaśna mizeria? – Raczej coś, co jeszcze nie jest do końca ukształtowane. Może to kwestia mentalności nas, Polaków, może po trosze również sprawa nieumiejętności dbania o spuściznę, którą odziedziczyliśmy po minionym systemie. Mam na myśli pozytywną część tej spuścizny. To bardzo źle, że na przykład filmowe wytwórnie w Łodzi czy Wrocławiu niszczeją na naszych oczach. – No cóż, u nas o takich instytucjach mówi się jak o zbędnych reliktach PRL-u, a ponieważ wszystko, co kojarzy się z tamtym czasem, dziś, na placu budowy IV Rzeczypospolitej, musi być złe, to, parafrazując Asnyka, niszczy się te dobre przeszłości ołtarze, acz specjalnie nie wznosi się doskonalszych. – Niestety, tak trochę teraz jest, że ideałem byłoby, gdyby z powierzchni ziemi zniknęli wszyscy urodzeni przed 1972 r., a także wybudowane za PRL-u budynki. Czysty Orwell. – Tak się pani czuje w Polsce? – Tak widzę rzeczywistość. U nas nie ma systemu, są natomiast pojedyncze zrywy, z którymi my, Polacy, czujemy się świetnie. Bo jak trzeba wydobyć znikąd pieniądze na przedstawienie albo załatwić jakąś sprawę, której praktycznie nie da się załatwić, to czujemy się jak ryby w wodzie. Znacznie gorzej jest ze spokojnym, przemyślanym, mądrym funkcjonowaniem, w którym za pewnymi działaniami idą określone konsekwencje. W Polsce jak aktor dostaje znaczącą nagrodę, to może być niemal pewien, że przez następne trzy lata nie dostanie żadnej propozycji. Political fiction w realu – To,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2006, 51-52/2006

Kategorie: Kultura