Potrzeba czasu rytualnego drzemie w każdym z nas, ale nie jest dobrze, kiedy się człowiek od niej uzależnia. Tak bardzo, że perspektywa spędzenia samotnie Wigilii doprowadza go do rozpaczy, stanów depresyjnych czy wręcz przekracza możliwości wyobraźni. Samotna Wigilia może być dla człowieka wierzącego jednym z progów dojrzewania do samotności, ale też okazją do religijnego przeżycia niezmąconego harmidrem przybyłych gości i telekolęd na cały regulator. Dla apostaty to okazja do sprawdzenia swojej wolności od Kościoła – jeśli kto wystąpił z jego struktur, ale na myśl o samotnych świętach panikuje, żaden z niego ateusz. Dzień jak co dzień, tylko krótki i ulice wcześniej wyludnione – w sam raz, żeby napić się wina czy tam herbaty z sokiem malinowym i posłuchać np. Bacha. Rozbrat z instytucją Kościoła nie obejmuje wszakże wstrętu do arcydzieł przezeń sponsorowanych – ale, żeby przypadkiem się nie wpisać w kalendarz liturgiczny, prawdziwy apostata winien bez lęków o karę bożą za świętokradztwo puścić sobie na wigilijny podwieczorek „Pasję wg św. Mateusza”. Odspojenie duszy od świąt jest trudne w naszym kręgu kulturowym, zwłaszcza jeśli się w rodzinie katolickiej spędziło dzieciństwo, bo łatwo pomylić nostalgię za jego sielską krainą utraconą z tęsknotą do wspólnej modlitwy przy opłatku. Jeśli się utraciło wiarę w Kościół, ale nie w Boga, należy wyleczyć się z roztrzepotanych emocji w czasie sakralnym – wszak świętość tych grudniowych dni została nakazana instytucjonalnie w czwartym stuleciu po narodzeniu Chrystusa. W toksycznych układach rodzinnych presja wspólnych świąt jest okresem podwyższonego zagrożenia. Kiedy ludziom nienawidzącym się na co dzień religia nakazuje celebrację wzajemnego miłosierdzia, wychodzi to pokracznie lub całkiem na opak. Komisariaty, szpitale i Niebieska Linia pracują na pełnych obrotach, bo ludzie ranią się tym bardziej właśnie wtedy, kiedy im nakazano sobie wybaczać. Są bowiem krzywdy, których przebaczenie wymaga czegoś więcej niż sianko, karpik i pasterka, choć to okoliczności powszechnie uznawane za łagodzące emocje. Tam, gdzie rodzina jest źródłem cierpień, z dala słyszane od listopada bożonarodzeniowe evergreeny są zwiastunami niechybnej katastrofy, przywołują w najlepszym razie chwile przepłakane nad świątecznym obrusem, w najgorszym bosą ucieczkę po śniegu z domu pełnego przekleństw i przemocy. Chyba że ma się sąsiadów, którzy przyjmą nieletniego uciekiniera w skarpetkach i użyczą nakrycia dla niespodziewanego gościa. Ofiarom rozbitych rodzin robi się niedobrze na dźwięk dzwonków sań, Mikołaj zawsze przynosi rózgi, a od wigilijnego stołu najlepiej się oddalić, kiedy ktoś pierwszy rzuci mięsem i zanim ostatni rzuci talerzem. Żeby przetrwać grudniowy terror czczej dobroci na pokaz w akompaniamencie gwiazdkowych songów, ludzie „wykluczeni świątecznie” sięgają po alkohol albo psychotropy. A przecież wystarczy się zdystansować. Masz kasę – wykup wycieczkę do ciepłych krajów, najlepiej tam, gdzie dominuje inna religia i dla większości to dni powszednie. Nie masz forsy, a w rodzinie stan wojenny? Nie zmuszaj się do dzielenia opłatkiem z ludźmi, którzy ci zaszli za skórę – wpakuj się do przyjaciół albo przynieś jakiś prezent na wigilię dla bezdomnych, w ostateczności idź na baaardzo długi spacer z psem, od którego wedle wierzeń możesz usłyszeć tej nocy dobre słowo. Nie masz forsy ani rodziny? O szczęście niepojęte, sam Bóg odwiedzi cię, nikt nie będzie wam przeszkadzał. Jeśli zaś oprócz tego brakuje ci wiary, nie masz zupełnie czym się przejmować. Żyjesz wszak w rytmie innych rytuałów, których nie narzucasz ogółowi, sam się nimi napawasz. Na przykład 21 grudnia świętowałeś przesilenie zimowe – teraz już będzie coraz więcej światła słonecznego na drodze, która jest celem. A Bach dobrze robi przy każdej okazji. Od jego muzyki moc truchleje. Nawet chrześcijaństwo zdaje się dzięki niej otrzymywać rozgrzeszenie. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint