Magister na bruku

80% absolwentów ma zawód niepotrzebny na rynku Zanim Kasia znalazła pracę, przez osiem miesięcy niemal codziennie wysyłała swoje cv. – Z dodatków o pracy i z Internetu wybierałam kilka do kilkunastu ofert tygodniowo. Odpowiedziały mi cztery firmy. Negatywnie – opowiada piątkowa absolwentka anglistyki na Uniwersytecie Łódzkim. Rafał, absolwent SGH, jest na etapie dziewiątego miesiąca. – Tylko nic się nie rodzi, kurczę – uśmiecha się. – Kiedy zaczynałem studia, panował kult mojej uczelni. Chyba było nas za dużo, a może jestem kiepski? – zastanawia się. Sebastian z IV roku Politechniki Warszawskiej pochodzi z małego miasteczka, gdzie o pracę bardzo trudno. Jego wykształcenie – choć nie jest jeszcze inżynierem – to rarytas. Kiedy jednak w czasie wakacji szukał pracy, najlepszą ofertą było… kręcenie filmów weselnych. – Szef firmy na dzień dobry zrobił pokazówkę, jak zastraszyć pracowników, po czym oznajmił, że jeśli się postaram, to być może po pół roku terminowania miałbym szanse na zarobek. Z obserwacji psychologa Andrzeja Tucholskiego wynika, że już pięć lat temu istniała nadwyżka absolwentów pewnych kierunków: – Kiedy prowadziłem nabór na stanowisko prawnicze w pewnej firmie, pojawiło się ponad sto osób. Krystyna Wasilkowska, konsultant agencji pośrednictwa pracy Access Pragma, mówi, że na 50 miejsc przypada i po kilka tysięcy osób. – Liczba ofert pracy bardzo się zmniejszyła, szczególnie w ostatnim roku. Największa nadzieja młodych wykształconych, czyli tzw. wielka piątka światowych firm konsultingowych (KPMG, Ernst&Young, Deloitte&Touche, PricewaterhouseCoopers i Arthur Andersen), potrzebuje teraz o połowę osób mniej. 11% polskich bezrobotnych to absolwenci wyższych uczelni. Według danych GUS, pracy nie może znaleźć prawie 20 tys. osób, które ukończyły studia wyższe. W komedii „Orbitowanie bez cukru” rodzice w ramach pocieszenia radzili młodej absolwentce, załamanej perspektywą pracy w barze, by… nie chwaliła się swoim wykształceniem. Dziś w polskich warunkach nie jest to już śmieszne, lecz prawdziwe. Michał Mijal ukończył zarządzanie na Uniwersytecie Warszawskim, spędził rok na stypendium w Wiedniu, włada angielskim i niemieckim, obecnie jest doktorantem na swoim wydziale. Jako stażysta supermarketu Tesco ma szansę za dwa lata zostać kierownikiem działu w sklepie. – Wśród tzw. podłogowych, czyli magazynierów, kasjerów i sprzedawców są osoby po uniwerku i innych szkołach wyższych. Jeśli ktoś ma duże chęci i potencjał, może zostać asystentem – opowiada. – Jednak awans wewnątrz sieci nie jest już czymś powszechnym. Szkoła w próżni Jako jedną z przyczyn rosnącego bezrobocia wśród absolwentów wymienia się brak powiązań pomiędzy uczelnią a pracą. Z raportu Krajowego Urzędu Pracy wynika, że aż 80% młodych ludzi zaraz po ukończeniu szkoły ma zawód, na który nie ma zapotrzebowania na rynku. Dane z Wojewódzkiego Urzędu Pracy w Lublinie za rok 2000 pokazują, iż istnieją szkoły zawodowe, po których bezrobocie sięga nawet 90%. Prof. Augustyn Bańka zajmujący się psychologią bezrobocia uważa, że szkolenie zawodowe jest w coraz większym stopniu sztuką dla sztuki. Stara zasada „im więcej nauki, tym lepsze perspektywy na przyszłość” straciła z punktu widzenia młodego człowieka rację bytu, ponieważ rynek nie wchłania już każdego. Polskie uczelnie chwalą się jedynie liczbą studentów i znakomitością kadry. Niewiele z nich reklamuje się zagwarantowaniem szansy na rynku pracy, ponieważ większość z nich się tym nie interesuje. Ewa Bondaruk z Wyższej Szkoły Biznesu w Ostrowcu Świętokrzyskim jest zdziwiona pytaniem o to, czy absolwenci nie boją się bezrobocia, choć w regionie Ostrowca sięga ono 20%. – Przecież w Warszawie też jest bezrobocie – mówi. – Dzisiaj bardzo trudno wyczuć rynek. Za dużo jest młodych ekonomistów, handlowców, filologów, specjalistów od reklamy… Dzisiaj wszystkich jest za dużo – kwituje. Ponieważ jednym z niewielu kierunków wciąż „perspektywicznych” jest informatyka, uczelnia oferuje kierunek ekonomiczno-informatyczny. Na tym kończy się troska o pracę dla absolwenta. Marta Chrostowska-Walenta, rzecznik Ministerstwa Edukacji Narodowej, podkreśla, iż szkoły wyższe są placówkami autonomicznymi i MEN nie ma wpływu na proponowane kierunki studiów. Wprowadzona reforma szkolnictwa, przewidująca utworzenie szkół

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2001, 45/2001

Kategorie: Społeczeństwo