Skandal z setkami porzuconych zwłok zaszokował Amerykę „Pamiętacie najbardziej okropny horror, jaki kiedykolwiek widzieliście? Wyobraźcie sobie coś dziesięć razy bardziej przerażającego. Oto, z czym mamy do czynienia”, mówi koroner hrabstwa Walker w Georgii, Dewayne Wilson. Na terenie ośmiohektarowego krematorium Tri-State w maleńkiej miejscowości Noble, położonej u stóp Appalachów, rozgrywają się sceny jak z powieści grozy. W szopach, wciśnięte w betonowe pojemniki, w dołach przykrytych śmieciami, w zaroślach i w lesie leżały zwłoki i części ciał, których nigdy nie spalono. „Czaszka po prawej stronie, kość udowa po lewej, a żebra kilka kroków dalej”, mówi rzecznik stanowego Biura Śledczego, John Bankhead. Niektórzy porzuceni w krematorium ludzie zmarli zaledwie przed kilkoma tygodniami. Mają jeszcze na palcach nóg karteczki identyfikacyjne ze szpitala. Jedni przybrani są w pogrzebowe garnitury, drudzy owinięci w całuny, jeszcze inni w szpitalne piżamy. Ale wiele zwłok jest zmumifikowanych, z innych pozostały już tylko kości rozwłóczone w zaroślach przez dzikie zwierzęta. W krematorium porzucano ciała jak zwykłe odpadki od 15, może 20 lat. Dotychczas znaleziono 200 zwłok, wydaje się jednak, że będzie ich ponad 300, a może nawet 500. Tylko ok. 30 udało się zidentyfikować. W sprawie tej aresztowano właściciela krematorium, 28-letniego Brenta Marsha, który w 1996 r. przejął firmę od ciężko chorego ojca, Raya. Ojciec nie może zostać przesłuchany, gdyż leży półprzytomny w szpitalu. Wszystko wskazuje na to, że Ray Marsh również brał udział w „trupim interesie”. Z wstępnych ustaleń wynika, że gdy popsuł się piec krematoryjny, właściciele rodzinnego przedsiębiorstwa postanowili „zaoszczędzić”, rezygnując z naprawy i po prostu chowali zwłoki, gdzie popadło. Do betonowego pojemnika wielkości budki telefonicznej, przeznaczonego na przechowywanie jednej trumny, wtłoczono 20 ciał. Rodzinom zmarłych przekazywano urny i mahoniowe szkatułki wypełnione węglem drzewnym, spalonymi trocinami lub sproszkowanym cementem. „To po prostu niewyobrażalne. Najpierw położyli jedno ciało, potem rzucili na nie drugie i jeszcze jedno, a w końcu ten stos zwłok zostawili. Trudno tu znaleźć jakieś logiczne wytłumaczenie. Nigdy nie widziałem czegoś podobnego. Mam nadzieję, że już nigdy nie zobaczę”, mówi Kris Sperry, główny lekarz sądowy stanu. Gubernator Georgii, Ray Barnes, ogłosił w hrabstwie Walker stan wyjątkowy. Noble to senna, niewielka miejscowość. Jest tu kilka sklepów, stacja benzynowa, wypożyczalnia kaset wideo i aż sześć kościołów. Przyjezdnych wita wielki napis: „Jezus cię kocha”. Społeczność liczy zaledwie 300 mieszkańców, a więc wszyscy się znają. W Noble nikt nie zamyka drzwi na klucz, albowiem od niepamiętnych czasów nie było kradzieży. Największy skandal wydarzył się przed dziesięciu laty, gdy dwa motocykle zderzyły się z ciężarówką. I nagle ta bogobojna miejscowość, gdzie ludzie ciężko pracują, gorliwie czytają Biblię i wcześnie chodzą spać, znalazła się w epicentrum makabrycznej afery, bezprecedensowej w nowoczesnych dziejach zachodniego świata. Domniemani sprawcy tego trzęsienia ziemi, Marshowie, to szacowna rodzina. Na rodzinnym cmentarzu Marshów położonym w pobliżu krematorium znajdują się groby kilku pokoleń, w tym weteranów obu wojen światowych i wojny w Wietnamie. Clara Marsh, matka Brenta, jest zasłużoną nauczycielką, wybrano ją na Obywatelkę Hrabstwa 1995 Roku. Policja uważa, że Clara nie miała nic wspólnego z przerażającą aferą. Główny podejrzany, Brent Marsh, studiował na uniwersytecie, ma opinię wykształconego i kulturalnego młodzieńca. Powszechnie lubiany, był skarbnikiem Misjonarskiego Kościoła Baptystów Nowego Domu, który rodzina Marshów założyła 93 lata temu. Zasiadał w radzie podatkowej i radzie hrabstwa ds. rodziny. Czy taki wzorowy obywatel miałby przez lata bezcześcić zwłoki dla garści dolarów? Ray Marsh założył swe przedsiębiorstwo przed 30 laty. Miał koparkę, a znajomy, właściciel domu pogrzebowego, poprosił go o wykopanie grobu. Ray szybko zrozumiał, że krematorium może przynosić niezłe dochody. W całym hrabstwie nie było takiego zakładu, a rodziny, które pragnęły poddać kremacji swych zmarłych, musiały jeździć aż do Atlanty. Konserwatywna ludność Georgii początkowo odnosiła się niechętnie do tego rodzaju praktyk, stopniowo jednak liczba kremacji wzrastała, bowiem ten sposób załatwienia ostatniej ziemskiej sprawy jest znacznie tańszy niż tradycyjny pochówek. Krematorium nazywało się
Tagi:
Krzysztof Kęciek