Mali geniusze
Trzeba przyswoić ich indywidualności, a nie ociosywać To objawią się zazwyczaj podobnie: 3-letnie dziecko czyta napisy w telewizorze, rozpoznaje modele aut, liczy do miliona, potrafi się dłużej skoncentrować na jednej rzeczy, wymyśla nowe gry. I zadaje mnóstwo pytań, zastanawia się nad odpowiedziami, czasem je kwestionuje. Jako 4-latek namiętnie wertuje encyklopedię, zamiast do piaskownicy chce iść do księgami. W szkole już w pierwszych dniach zapoznaje się ze wszystkimi podręcznikami, potem nudzi się na lekcjach. Często ustawia się w roli odpytującego nauczyciela. Z czasem – koncentruje się na przedmiotach, które go interesują. Potrafi samodzielnie i efektywnie pracować, dobrze sobie radzi z pojęciami abstrakcyjnymi i z zakresu logiki… Zazwyczaj zostaje olimpijczykiem. Orłom podobni Pedagodzy twierdzą, że co dziesiąte dziecko jest wybitnie zdolne, ale tylko co setne zostaje odkryte. Te nie rozpoznane giną w masie przeciętnych. 10- 20% uczniów cierpi w szkole z powodu zbyt niskiego poziomu nauczania. Jak rozpoznają geniusza profesjonaliści? Mirosława Partyka, autorka książki pt. “Zdolni, utalentowani, twórczy”, udowadnia, że najwcześniej, bo już w przedszkolu, objawiają się talenty matematyczne i muzyczne. Pierwsze klasy podstawówki to czas rozwoju zdolności intelektualnych. Dopiero w okresie dojrzewania przychodzi pora na pełne ujawnienie się talentów twórczych. Istotą mądrą może już być małe, zadające mnóstwo pytań dziecko, które bada świat. Jednak warunkiem zachowania przez nie na dłużej tej cechy jest pełna akceptacja najpierw ze strony rodziców, później szkoły. Nic bowiem nie hamuje zdolności dziecka tak, jak występujący w roli wszystkowiedzącego autorytet, który narzuca swoje zdanie. Jeśli mimo to nie zawsze udaje się stłamsić geniusz, to tylko dlatego, że wybrańcy bogów są zazwyczaj niezwykle uparci. Michał (nie chce występować z nazwiskiem) ma 22 lata i mówi o sobie, że należy do pokolenia przełomu. Albo więc pójdzie do przodu jak inni, albo stanie w miejscu. Pochodzi z małej, żuławskiej wsi. Wysoki, smukły, ma upodobanie do ciekawych strojów i niebanalnych zachowań. Ostatnio nosi się w czerni, bo ten kolor chyba odzwierciedla stan jego ducha. Nauka zawsze przychodziła mu z łatwością. Właściwie jest w stanie opanować każdą dyscyplinę, od matematyki, chemii poczynając, na przedmiotach humanistycznych kończąc. Gdy miał 14 lat, podjął decyzję, że w jednym roku zrobi program dwóch klas – ósmej podstawówki i pierwszej liceum. Traktował ten pomysł trochę jak przygodę, trochę jak nobilitację. Rzeczywiście, bez trudności, na szóstkach i piątkach skończył ogólniak. Kiedy zdawał maturę, miał już zaliczony eksternistycznie pierwszy rok filologii polskiej na Uniwersytecie Warszawskim. Był jedynym z grona 150 studentów zaocznych, któremu zaproponowano przejście na studia dzienne. Mimo nalegań dziekana odrzucił jednak tę ofertę. Powód? Nie cierpi Warszawy. Każdy wyjazd do tego miasta był dla niego udręką. Przerażał go panujący wokół zgiełk, atmosfera karierowiczostwa i pustki zarazem. Ania (też chce zostać anonimowa) wygrała w wieku 18 lat międzynarodowy konkurs na znajomość łaciny, organizowany we Włoszech. W szkole była prymuską, ale łaciny uczyła się sama. Zaczęła od tego, że w tajemnicy przed rodzicami przetłumaczyła starożytne opisy orgii seksualnych. Badała też, jakie kalumnie wypisywano w antyku na murach. Gdy Łukasz Pułaski z Łodzi był na pierwszym roku studiów, a miał wówczas lat 14, komputer wylosował dla niego stypendium w Illinois. Matka wpadła w panikę. Takie dziecko samo do Ameryki? Ale nic nie powiedziała. Chłopiec sam postanowił, że zostanie w Polsce. W pięć lat później miał już dwa dyplomy magisterskie: z botaniki i biologii molekularnej. Doktorat robił z immunologii. Ostatnio wziął się za studiowanie nauk politycznych i elektroniki. Jest autorem podręcznika do nauki języków obcych. Tomasz Religa z Opatowa został laureatem krajowej olimpiady biologicznej w pierwszej klasie ogólniaka i jako najmłodszy spośród olimpijczyków miał indeks wyższej uczelni w kieszeni. Rok później powtórzył ten sukces. W 1995 r. zainteresował się nim Krajowy Fundusz na rzecz Dzieci. Dzięki Funduszowi, otrzymał stypendium w Dulwich College, gdy był jeszcze uczniem czwartej klasy. Mądry dyrektor liceum, Roman Szczuchniak, nie robił żadnych problemów. Powiedział chłopcu: – Egzaminy z przedmiotów maturalnych zaliczysz podczas ferii świątecznych. Maturę zdasz w biegu, gdy przyjedziesz z Londynu na kilka dni.