Mamy świadków cenniejszych od Snowdena – rozmowa z prof. Patrickiem Sensburgiem
Niemcy używają na co dzień Skype’a, oburzając się jednocześnie, że Amerykanie nas podsłuchują Prof. Patrick Sensburg – poseł CDU, przewodniczący parlamentarnej komisji śledczej ds. afery podsłuchowej Korespondencja z Berlina Panie profesorze, czy parlamentarna komisja śledcza ds. NSA (Agencji Bezpieczeństwa Narodowego) jest dla amerykańskich służb aż tak niebezpieczna, że oprócz prowadzenia podsłuchów musiały one umieścić klasycznego szpiega w niemieckim wywiadzie? – Nie sądzę, że jesteśmy dla nich niebezpieczni. Ale chcielibyśmy wyjaśnić, w jaki sposób działają w Niemczech obce wywiady, szczególnie jeśli chodzi o naszą gospodarkę. Dla służb Sojuszu Pięciorga Oczu (tajne porozumienie instytucji szpiegowskich USA, Wielkiej Brytanii, Kanady, Australii i Nowej Zelandii – przyp. red.) jest to niezwykle delikatny temat, dlatego operują tajnie. Chcemy też znaleźć odpowiedź na pytanie, czy nasz własny wywiad w pełni przestrzega prawa, zwłaszcza w ramach współpracy ze służbami amerykańskimi. Jest to drażliwy i kontrowersyjny temat, wymagający daleko idącej ostrożności. Dlatego nie dziwi mnie fakt, że jesteśmy obserwowani. Posłowie zasiadający w kierowanym przez pana gremium mają wyjaśnić okoliczności związane z podsłuchiwaniem obywateli Niemiec i najwyższych rangą przedstawicieli państwa. Wtem słyszymy, że sama komisja jest podsłuchiwana. Jak te nowe wydarzenia wpłynęły na członków komisji? – Z ostatnich ustaleń wynika, że podejrzany nie przekazał amerykańskim służbom żadnych cennych dokumentów, dlatego nie będzie to na razie miało większego wpływu na nasze prace. Ale wiemy, że NSA i CIA są zainteresowane naszymi dokumentami i to budzi zaniepokojenie. Uczymy się na błędach, każdy z nas korzysta z kryptofonu, a wszystkie, nawet najmniej ważne protokoły z posiedzenia, przekazujemy do specjalnego magazynu. Z oczywistych powodów więcej nie mogę powiedzieć. Wykrycie amerykańskiego agenta w szeregach Federalnej Służby Wywiadowczej (BND) wzbudziło jedynie zaniepokojenie? Nie utrudnia funkcjonowania komisji? – Wiedzieliśmy już przed jej powołaniem, że będziemy się poruszać po grząskim terenie. Zajmujemy się zagranicznymi służbami i wiadomo, że również opozycja wykorzystuje ostatnie wydarzenia jako instrument polityczny. To z pewnością utrudnia nam trochę pracę. Próbujemy się jednak skoncentrować na meritum sprawy i niedługo zaprezentujemy opinii publicznej pierwsze rezultaty naszej pracy. Są przecieki, nie ma dowodów Czego można się spodziewać? – Właściwie dopiero teraz przystępujemy do przesłuchania pierwszych świadków. Publicyści i dziennikarze ulegają złudzeniu, że afera podsłuchowa będzie wyjaśniona po dwóch, trzech posiedzeniach. Tymczasem zakładamy, że nasze prace mogą potrwać nawet trzy lata, spektrum powierzonych nam zadań jest niezwykle szerokie. Lista potencjalnych świadków zawiera przeszło 100 nazwisk i zapewne jeszcze się wydłuży. Sprawy nabiorą rumieńców podczas przesłuchań, gdy świadkowie wskażą kolejnych świadków. Mógłby pan wymienić kilka nazwisk? – Na liście znalazł się m.in. Glenn Greenwald, redaktor „Guardiana”, któremu Edward Snowden dostarcza na bieżąco dokumenty, i który napisał o tym w ubiegłym roku głośną książkę. Zeznawać będą także William Binney, piastujący niegdyś funkcję dyrektora technicznego NSA, oraz Mark Zuckerberg i Larry Page, współtwórcy Facebooka i Google’a. Przed komisją staną także znane postacie życia politycznego, w tym byli niemieccy ministrowie spraw zagranicznych, Joschka Fischer, Guido Westerwelle i Frank-Walter Steinmeier. We wrześniu do grona zeznających dołączą szefowie Urzędu Kanclerskiego i BND. A sam Snowden? Niektórzy politycy opozycji, wśród nich poseł Ströbele, utrzymują, jakoby ujawnił on zaledwie zalążek większej serii materiałów dowodowych. Mają być wstrząsające. – Tak twierdzi część dziennikarzy, poseł Ströbele i cała opozycja. Widział pan te osławione dokumenty? Ja nie. (śmiech) Przypuszczam, że Ströbele też ich nie czytał, nie sądzę, by mógł stać się właścicielem tak ważnych dokumentów. Chciał za to uzyskać medialny poklask, co krótko przed końcem kariery faktycznie mu się udało. W rzeczywistości jednak wie on tyle, ile pospolici konsumenci prasy. Dla komisji śledczej liczą się przede wszystkim fakty, a nie pogłoski oparte na tekstach w „Guardianie”. Zbieranie solidnych dowodów wymaga żmudnej i czasochłonnej procedury. Tekst prasowy, w którym ktoś efektownie ogłasza, że pani kanclerz była podsłuchiwana, jest medialną fanfaronadą, ale nie dowodem. W sprawie zarzutów wysuniętych przez Snowdena nie mamy jakichkolwiek dowodów. Czy on sam je ma? Nie wiemy. Jeśli zechce zeznawać w Bundestagu, proszę bardzo, ale wtedy musiałby uchylić