Mania pakowania

Chociaż Polak śmieci coraz bardziej, firmy recyklingowe muszą sprowadzać makulaturę, stłuczkę i plastikowe butelki Jerzy Ziaja – prezes Zarządu Ogólnopolskiej Izby Gospodarczej recyklingu – Czy Polska jest krajem zaśmieconym? – Aby odpowiedzieć na to pytanie, musimy wrócić do Polski lat 60. i 70. Wtedy w naszym kraju obowiązywał tzw. system zero. Gdy chcieliśmy coś kupić, musieliśmy przynieść opakowanie zwrotne, np.: butelkę na mleko czy specjalny pojemnik na jajka. To był najtańszy i najprostszy system odzysku surowców. W tym okresie w całej Polsce powstała także sieć punktów skupu materiałów wtórnych Wtórmeksy i Wtórmety. Obecnie pojawiła się potrzeba rozwinięcia produkcji opakowań. Dzięki temu przynajmniej teoretycznie można było osiągnąć dłuższy okres trwałości produktów spożywczych. Zależność jest dość prosta – im więcej supermarketów i sklepów samoobsługowych, gdzie wszystkie produkty są paczkowane, tym więcej opakowań i odpadów. Powoduje to wzrost ilości śmieci i można powiedzieć, że pod względem ich produkcji jesteśmy już w Europie od 1995 r. – Jak duży wzrost ilości odpadów zanotowaliśmy w ostatnim okresie? – Jest to dość znaczny wzrost – ze 160 kg do 300 kg na statystycznego Polaka. Problem produkcji odpadów był dyskutowany już pod koniec lat 80. w krajach obecnej Unii Europejskiej. Sygnalizowano problem wyczerpywania się miejsc na wysypiskach. Ówczesnym rozwiązaniem była budowa wielu spalarni, jednak później okazało się, że zasoby naturalne się kurczą i trzeba skuteczniej wykorzystywać materiały wtórne. Postanowiono, że nie do wszystkich artykułów wielokrotnego i codziennego użytku muszą być koniecznie stosowane surowce pierwotne. Oczywiście, już wcześniej wykorzystywano powtórnie szkło i makulaturę, ale to wtedy pojawiły się rozwiązania systemowe. Procesy technologiczne narzucają m.in. rygor stosowania w produkcji papieru 40% makulatury, właśnie ze względów oszczędnościowych. – Jak wyglądamy na tle państw UE pod względem wykorzystania materiałów wtórnych? – Na początku lat 90. Niemcy dały swoim przedsiębiorcom wybór: albo zagospodarujecie odpady we własnym zakresie z pomocą państwa, albo zapłacicie z tego tytułu większe podatki. Przemysłowcy wybrali pierwszy wariant. Stworzono skuteczny system odzysku połączony z akcjami edukacyjnymi. Utworzono spółkę DSD zarządzającą środkami ze sprzedaży licencji tzw. zielonego punktu. Producent opakowania wyrobów z tym logo, zdając sobie sprawę z zagrożenia dla środowiska, płaci pieniądze na rzecz DSD, aby ta organizacja pozbierała w jego imieniu odpady. Ten pomysł zastosowano później we Francji, a także w 15 innych krajach, również w Polsce. Według dyrektyw Komisji Europejskiej, trzeba poddać recyklingowi co najmniej 15% masy z każdej kategorii opakowań. W Polsce również wprowadzono dyrektywę 94/62, poddając ją jednak pewnym zmianom. W naszym kraju, podobnie jak w UE, mamy minimalny poziom odzysku i recyklingu, tak aby spełnić w 2007 r. zapisy wspomnianej dyrektywy. O ile kraje Piętnastki nie zabraniają osiągania wyższego poziomu odzyskania surowców i ich przekazania do recyklingu, to u nas te limity zostały potraktowane jako maksimum. Powoduje to, że przedsiębiorca w tym roku jest np. odpowiedzialny za 10% tworzyw sztucznych, a 90% może się znajdować w lesie, rzece lub jeziorze. Za usuwanie tych śmieci odpowiada gmina, czyli właściciel terenu, ale nie dostaje na to prawie żadnych środków z budżetu. – Jaki system recyklingu jest, według pana, najskuteczniejszy? – Niemiecki system DSD jest z pewnością najdroższy, ale i najbardziej przejrzysty. Koszt selektywnej zbiórki można również rozłożyć na producentów opakowań i wyrobów, handel hurtowy i detaliczny, samorządy i konsumenta – tak zrobiono choćby w Wielkiej Brytanii. Powoduje to efekt kumulacji kosztów, które ponosi właśnie zwykły konsument. Można też nim obciążyć tylko producentów opakowań. Unia Europejska określa jedynie pewien zakres działalności, a metoda osiągania wyznaczonych celów pozostaje naszą sprawą. – Czy będziemy w stanie spełnić europejskie normy w dziedzinie odzysku surowców i recyklingu? – Sądzę, że powstanie konieczność wydłużenia okresu przejściowego. Ale taki stan nie może trwać wiecznie i dla naszego własnego dobra powinniśmy jak najszybciej je spełnić. – Według obrońców środowiska wyrzucane z reguły do zwykłych śmietników baterie i akumulatory to małe bomby ekologiczne. Jak zorganizować

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2003, 34/2003

Kategorie: Ekologia