Maribor: pogrzeb epoki Beenhakkera

Maribor: pogrzeb epoki Beenhakkera

Odwrót pana Leo zaczął się w marcu 2008 r., od fatalnej porażki z USA. Drużyna wtedy po zawodach ostro poszła w tango Miały być dwa zwycięstwa, a była totalna klapa. Najpierw w Chorzowie z Irlandią Północną tylko remis 1:1, a cztery dni później w Mariborze kompromitujące 0:3 ze Słowenią. Koniec marzeń o starcie w finałach mistrzostw świata RPA 2010, choć matematycznie biało-czerwoni mają jeszcze szansę na grę w meczach barażowych (14 i 18 listopada). Przy odpowiednio wysokim pokonaniu 10 października Czechów w Pradze i 14 października Słowaków w Chorzowie oraz niesamowicie szczęśliwych wynikach innych meczów grupowych… Wasilewski nie zainspirował Tak naprawdę jednak snucie jakichkolwiek nadziei to po prostu przedłużanie agonii, więc dajmy sobie spokój. Reprezentacja Polski, jako autorska drużyna Leo Beenhakkera, już umarła. Pogrzeb odbył się w Mariborze. Po chorzowskim etapie blamażu, remisie z Irlandią Północną, kapitan Michał Żewłakow stwierdził, że biało-czerwoni nie tworzyli zespołu. Po klęsce ze Słowenią legendarny Włodzimierz Lubański zauważył, że nasi piłkarze grali tak, jakby mieli już kompletnie dość holenderskiego selekcjonera i za wszelką cenę chcieli go zwolnić. Fakt, wyglądało, że Beenhakker zupełnie stracił kontakt z zespołem. Biało-czerwonych nie porwało do boju nawet koszmarne złamanie nogi przez ich najbardziej chyba walecznego kolegę z kadry – Marcina Wasilewskiego, doznane w meczu ligi belgijskiej. Za wyjściem w Chorzowie na hymny w koszulkach z hasłem „Wasyl, jesteśmy z Tobą!” nie poszła niestety odpowiednia dawka walki i determinacji – w stylu Wasilewskiego właśnie. Na dodatek Beenhakker nie zadał sobie trudu, by zbadać, jaka jest optymalna pozycja na boisku polskiego Francuza, Ludovica Obraniaka, więc korzyść z niego była znacznie mniejsza niż w udanym debiucie przeciwko wakacyjnie nastawionym Grekom. Poza tym jeśli przed finałami Euro 2008 selekcjoner przeciążył zawodników, to teraz przesadnie im poluzował, przez co także brakowało świeżości, dynamiki, a chwilami i siły. Ośrodek w Niemczech, bo Beenhakker nie znosi pracować w Polsce, choć akurat tutaj ma płacone, okazał się wielkim nieporozumieniem. Twarde boiska nie przystawały do wymogów i potrzeb drużyny szczebla reprezentacyjnego. Do tego doszedł tchórzliwy wariant grania z jednym zaledwie napastnikiem, kiedy aż się prosiło o wzmocnienie siły ognia. Brakowało też wprowadzenia świeżej krwi, choćby Sławomira Peszki i Patryka Małeckiego, zwłaszcza przy fatalnej dyspozycji Jakuba Błaszczykowskiego. Boniek łatwo rozgrzesza Pewne kręgi bardzo łatwo rozgrzeszają Leo Beenhakkera. Senator Andrzej Person czy Zbigniew Boniek, niedoszły prezes PZPN, akcentują, że mamy za słabych zawodników. Boniek uważa, że gdyby Beenhakker prowadził reprezentację Włoch, spokojnie miałby sukcesy. Person uzupełnia tę myśl stwierdzeniem, że nawet Jose Mourinho (Inter Mediolan) czy Alex Ferguson (Manchester United) ściągnięci do Polski niczego by nie dokonali. Takie stawianie sprawy jest niesprawiedliwe, obraża wielkich trenerów kreatorów, bez których futbol nie miałby sensu. Bo kiedy Jerzy Engel w 2001 r. i Paweł Janas w 2005 r. wprowadzali Polskę do światowych finałów, dysponowaliśmy lepszymi piłkarzami? Albo w przypadku awansu… Beenhakkera do finałów Euro 2008? Nie sądzę. Ale ci nasi dwaj i Beenhakker w swym pierwszym selekcjonerskim wcieleniu – przynajmniej na etapie samych eliminacji – pracowali z ogromną ochotą i jeszcze większym zaangażowaniem. A to cechy wręcz niezbędne w przypadku biało-czerwonych. Właśnie dlatego, że są słabi, trzeba ich traktować jak drużynę specjalnej troski. I dlatego jej dowódca powinien dawać z siebie dwa, a nawet trzy razy więcej niż wielu innych selekcjonerów. Tymczasem Beenhakker od klęski na Euro 2008 po prostu począł odstawiać bumelkę, choć pobiera ok. 10 tys. zł dziennie. W tym samym czasie Fabio Capello, Włoch dowodzący reprezentacją Anglii, obejrzał kilkadziesiąt razy więcej meczów tamtejszej ligi niż Beenhakker polskiej. Ogląda, analizuje, żyje tym po prostu. I w zeszłym tygodniu w nagrodę dostał awans do finałowego turnieju w RPA. Lato za szorstki, Listkiewicz za miękki Kilka minut po klęsce w Mariborze prezes PZPN, Grzegorz Lato, przerwał długie milczenie, tyleż manieryczne, co dyplomatyczne. W wywiadzie dla nSport obwieścił kategoryczny kres selekcjonerskiej kadencji Leo Beenhakkera. Na pewno nieładnie, że najpierw dowiedzieli się o tym telewidzowie, a dopiero potem sam zwalniany, i to wcale nie od zwalniającego. Nie da się ukryć, że prezes

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2009, 37/2009

Kategorie: Sport