Premier Jarosław Kaczyński nie doleciał. Rządowy TU-154, którym podróżował do Kuwejtu i Kataru, nie został wpuszczony w przestrzeń powietrzną Iraku. Amerykański oficer powiedział: sorry, pana nie wpuszczamy, może za pięć godzin, cześć. TU-154, z premierem, ministrami, dziennikarzami na pokładzie, musiał zawrócić do Ankary. I stał nocą na tureckim lotnisku. „Premier ani na moment nie wychyla się ze swojej salonki”, opisał ten mrożący krew w żyłach moment dziennikarz „Faktu”. W końcu premier zdecydował – samolot wrócił do Warszawy. Do Kuwejtu latali i Kwaśniewski, i Miller, i Belka, i Szmajdziński, i Cimoszewicz, i dolatywali. Dlaczego nie doleciał Kaczyński? W tego typu podróżach normą jest, że ustala się co najmniej dwie trasy przelotu, na wypadek nieprzewidzianych działań wojskowych. Czy tym razem postąpiono podobnie? Najwyraźniej nie, co świadczy tylko o dyletanctwie służb premiera. W przypadku kłopotów służby państwowe postawione są na nogi – ambasada w Ankarze, ambasada w Bagdadzie, ambasada w Waszyngtonie, nikogo nie zdziwiłby telefon premiera do USA, do szefów Departamentu Stanu czy Departamentu Obrony. Kwaśniewski albo Belka tak by zrobili. I pewnie TU-154 przeleciałby Irak w eskorcie F-16… Kaczyński z wiadomych względów takiego telefonu wykonać nie mógł, siedział więc w samolocie i się złościł. Tak oto przekonaliśmy się, czym się różni polityka zagraniczna III RP od polityki zagranicznej IV RP, jak Polska ceniona jest dziś, a jak była postrzegana parę lat temu. I, proszę panów PiS-owców, nie opowiadajcie już więcej, że III RP to była polityka zagraniczna prowadzona na kolanach. Bo wasza polityka wygląda tak, że siedzi obrażony premier w kącie samolotu, którego nie chcą nigdzie wpuścić, a on nie potrafi nigdzie się dodzwonić i nic załatwić. Ani be, ani me, ani kwa kwa. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint
Tagi:
Robert Walenciak