Marskość nad marskościami

Marskość nad marskościami

Myślałem, że mi samolot nurkuje nad chałupą, a to drzewa tylko hałasują, halny, trzeci dzień na dwucyfrowym plusie i już zeszłoroczne śniegi nawodniły glebę. Górale się wieszają, izby wytrzeźwień przepełnione, alkodepresja na turbodoładowaniu, bo szum jodeł na szczycie ma się do tupotu białych mew jak topór do kozika. Wódopoje całodobowe przeczekują bessę roku, zwaną postanowieniową, bo co drugi Polak obiecuje sobie w Nowy Rok definitywnie przestać pić i wytrzymuje mniej więcej do Trzech Króli. Do żłopków pielgrzymują teraz właściwie tylko zatwardziali zawodnicy, ci, którzy wśród postanowień noworocznych przede wszystkim zażyczyli sobie przyśpieszenia śmiertelnego zapoju. Marskość nad marskościami i wszystko marskość. Szczęśliwie zima uznała za stosowne ocieplić swój wizerunek, więc zamiast toprowców ratujących przed hipotermią nieprzytomniaczków wystarcza do zbierania pokotu posylwestrowego z okolic Krupówek straż miejska. Zapchajdołki chrapią po aresztach do wytrzeźwienia i choć halny dobija się do szyb i mózgów, nic nie wskóra, wszak sznurówki i paski w depozytach; w celi można chodzić po ścianach, ale powiesić się nie ma na czym. Nienakarmione owczarki wyją na łańcuchach, a ich panowie, strzelcy podhalańscy, strzelają setę na klina zaraz po wyjściu z dołka i mają do domu pod wiatr. Na ciężkich nogach, wypłukani z magnezu, tracą orientację i przycinają komara na ławce, potem pod ławką, a potem znów pod kocykiem w miejscu tymczasowego osadzenia. Niektórzy mają sposoby, żeby przetrwać z dala od izby: dostają chodzonki, byle nie zasnąć, zmagają się z demonami wędrownie, nazywam ich wiatrakami, bo wymachują rękoma w zapamiętałym dialogu z duchami, niczym proboszcz po kolędzie skrapiają bezwiednie z otwartej butelki wszystkich wokół. Póki trzymają się na nogach, straż ich omija, wiadomo, że halniaka można przecież wychodzić, czasem trzeba ich tylko pokierować na regle, intonując tatrzański evergreen „Hej, idem w las…”. Legendarny Joaś Bafia chodził z upchanymi po kieszeniach małpkami, które mu tak podzwaniały, że skołowane stada owiec lazły za nim jak szczury za flecistą z Hameln. Sylwester Marzeń to menelparty na sto fajerek, zanim przemieliło kurort, było słyszalne od Kasprowego po Giewont w każdej gawrze niedźwiedziej już kilka dni przed końcem roku, bo się próbowało nagłośnienie – zjeżdżałem z Kasprowego, wywijając hołubce na muldach do discopolowego akompaniamentu. A teraz wywiało i wytopiło moje ślady, duje z gór tak solidnie, że i do nizin dociera, co drugi Polak ma nadzieję, że to wiatr historii, połowa się tego boi. Bo jak porządnie zawieje, to zassie i te pięć stówek od PiS, trzeba będzie znowu krowy doić zamiast państwa, skończy się bonanza. „Rano budzę się spocony, kaczor męczy, męczy mnie”, jak śpiewał mój krajan z Chorzowa, Rysiek Riedel, przed z górą 30 laty, profeta nieświadomy tego, że po dekadach kaczor gigant męczył będzie w dwójnasób, wespół z równie toksycznym Kaczorem liliputem. Gną się konary pod naporem wichury, uginać się zdaje także obóz zjednoczonej, a raczej już tylko poklejonej na chybcika prawicy, która na miarę swoich morderczych fantazmatów zaczyna panicznie się lękać „gałęzi pod ciężarem zgiętej”. W pisowskich łepetynach nawet poezja przybiera charakter gróźb karalnych; Tuska wsadzić za cytowanie Miłosza się nie da, ale można to sobie powetować kwartalnym aresztem dla chłopca, który wypisał na murze kościelnym nieprzyjazne hasła. Panika na pokładzie obozu władzy jest zauważalna, co drobniejsze gryzonie już nie wytrzymują naporu złych przeczuć i ewakuują się w popłochu, masowe podania o zwolnienie w służbach specjalnych zwiastują, że coś jest na rzeczy. Odkładam noworoczną abstynencję, bo mnie łupie w krzyżu na zmianę rządu, coś mi mówi, że niebawem wznosić będziemy szampany za wywrotkę dojnej zmiany. Języczkiem u wagi może tu się okazać ustawa akcyzowa – kaczyści tak uwierzyli w swoją teflonowość, że zapomnieli o najważniejszej zasadzie: Polak zniesie nawet brak kiełbasy, dopóki gorzała tania. Podwyżka cen alkoholu zmiecie każdy rząd z siłą huraganu. Na zdrowie! w.kuczok@tygodnikprzeglad.pl Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 03/2022, 2022

Kategorie: Felietony, Wojciech Kuczok