Marusia Leszka Millera
Z GADZIEJ PERSPEKTYWY Dwie informacje wstrząsnęły w ostatnich tygodniach polityczną, lewicującą opinię publiczną. Skład millerowskiego gabinetu cieni, czyli przyszłego rządu RP, opublikowany przez tygodnik “NIE” oraz podana przez dwutygodnik “Viva!” informacja o ponownym, tym razem kinowym skręceniu “Czterech pancernych i psa”. I powierzeniu roli Marusi czernousowej Agacie Buzkównie. Przyszły, ewentualny rząd ocalenia narodowego, czyli premiera Millera, nie zbulwersował czytelników “NIE” podziałem tek wicepremierów, czy resortów siłowych. Najwięcej oburzenia wywołała zapowiedź koalicji SLD z Unią Wolności. A zwłaszcza powierzenie niekluczowego przecież Urzędu ds. Kombatantów wieloletniemu kombatantowi Ministerstwa Obrony Narodowej, panu Januszowi Onyszkiewiczowi. Nawet uchodzący za “mędrka” profesor Geremek proponowany na zagranicę, czyli MSZ nie wzbudził tylu protestów, co polityk wsławiony podbojem wnuczki Marszałka Piłsudskiego I tylko tym, co potwierdzali zgodnie opiniujący. O ile lewicujący elektorat, czyli sondażowo ponad 40% społeczeństwa przeżyłby jednak pana Onyszkiewicza na czele kombatantów, o tyle Marusia-Buzkówna wywołała emocje godne wojny domowej. Jakże to tak – słyszałem podczas licznych spotkań z elektoratem – to już nie dość, że AWS-iarze ograbili naród z majątku stworzonego przez tłuste, PRL-owskie lata, sprywatyzowali, uwłaszczyli się, to teraz jeszcze Marusię chcą narodowi zabrać?!!! Zawłaszczyć ją dla siebie? Młodszym czytelnikom przypomnę, iż czteropancernowa Marusia, radziecka fizylierka, przysposobiona przez sierżanta gwardii Czernousowa, była w zbiorowej, narodowej świadomości naszą rekompensatą za utracone Wilno i Lwów. Za otrzymane ziemie zachodnie i północne, zarażone obecnie pryszczycą bezrobocia. Marusia – filmowa partnerka uczuciowo-seksualna naszego Janka Kosa (nie mylić z Klossem Hansem z innego ówczesnego sitcomu) – była wtedy wzorem żonokochanki. Potrafiła niczym żona dekabrysty przez trzy odcinki czekać na Janka, pozostając w pełnej cnocie. Czego nie można było powiedzieć o polskich jej odpowiednikach, naszych fizylierkach, notorycznie puszczających się z Gruzinami i odzyskanymi z Wehrmachtu Ślązakami, potencjalnymi posiadaczami dojczmarkowych kombatanckich emerytur. Marusia dowodziła, że stosunki polsko-radzieckie wcale nie muszą mieć zawsze nieekwiwalentnego charakteru. W Marusi, granej przez Polę Raksę, kochali się nawet najbardziej ideowi antykomuniści, hodujący codziennie swą nienawiść do “sowietów”. Była bowiem jasną twarzą ZSRR, zwanego przez innego artystę kinowego, Ronalda Reagana, “Imperium Zła”. Marusia, dziś niczym proustowska Magdalenka, jest dla wielu niezrewaloryzowanych przez buzkorząd emerytów i rencistów, słodyczowym wspomnieniem lat siermiężnych, lecz tłustych i spokojnych. Utopii czasu utraconego bezpowrotnie. Tak jak rząd SLD, rząd ocalenia narodowego, jest nadzieją na przynajmniej spokojną śmierć w nienerwowych czasach. Dwie powyższe informacje, które wstrząsnęły moimi sympatykami, były primaaprilisowymi żartami. Prawdziwe, arcyponure, codzienne wiadomości są już tak powszednie, iż nie robią żadnego wrażenia. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint