Matematyka – kompleks Polaków

Uczymy się jej przez wiele lat, potem nic nam w głowach nie zostaje, za to powraca ona w strasznych snach Październikowe próbne matury. Czy uczniowie są tępakami? Nie radzą sobie z najprostszymi zadaniami, nie wiedzą nawet, o ile więcej będzie kosztował produkt, jeśli zamiast 7% podatku doliczy się do niego 22%. Oto fakty sprzed kilkunastu dni, wyniki próbnej matury, które prowokują do dyskusji o narodowym kompleksie Polaków, ale i o kondycji szkolnictwa średniego. Niespełna 4% uczniów liceów ogólnokształcących uzyskało bardzo dobry wynik, 23% nie zdało. Większość z techników i liceów zawodowych. Okazało się, że przepaść w nauczaniu dotyczy nie tylko wsi i miasta. Marniejszą wiedzę daje zawsze liceum zawodowe, bez względu na to, gdzie się mieści. Jedna trzecia uczniów osiągnęła wyniki na poziomie podstawowym. Zatem rezultaty egzaminów są efektem rozbieżności między matematyką nauczaną w szkole, a żywą matematyką z egzaminu, podczas którego uczniowie musieli zastosować wzory w życiowych sytuacjach. Prof. Łukasz Górski, dydaktyk biorący udział we wprowadzaniu reformy, dodaje, że wynik świadczy o kalekim nauczaniu. Minister edukacji, Krystyna Łybacka, matematyk z wykształcenia, pod wpływem tych wyników próbnych matur zmieniła zdanie. – Teraz już wiem, że w tym roku może być tylko stara matura – oświadczyła. Czy rzeczywiście przez lata żyliśmy w matematycznej fikcji? Szkolne zmory Polacy dzielą się na tych, którzy radzą sobie z VAT-em, kursem walut oraz obliczaniem podatków i na tych, którzy ostentacyjnie mówią, że są matematycznymi głąbami. I jedni, i drudzy mają kompleksy. Pierwsi, bo kreowani są na sztywniaków (w domyśle skąpców i osobników bez serca), którzy tylko tępo potrafią liczyć, drudzy, bo zaletami ducha muszą nadrobić braki w matematyce. No i muszą przyznać się do porażki. Matematyki uczymy się od przedszkola. – Dzisiaj dzieci wyklejają domki – z dumą mówi wychowawczyni w poznańskiej placówce. – To w ramach zajęć „Już liczę do czterech”. Potem jest podstawówka, gdzie na początku wszyscy jakoś radzą sobie ze słupkami. Podział na tych zdolnych i tłum tępaków zaczyna się mniej więcej w szóstej klasie, gdy pędzą pociągi z miejscowości A i B, a do basenu leje się niepoliczalna woda. Potem może już być tylko gorzej. W liceum matematyka staje się narzędziem selekcji. Egzamin komisyjny, poprawka i na bruk. W domach stopnie z matematyki są wyznacznikiem uspokojenia, że nie trzeba wydać na korepetycje, a może i powtarzać klasy. W szkole, w tzw. dni otwarte, pod pokojem matematyka ustawia się pielgrzymka matek błagających o szansę. Taka jest matematyka. Znienawidzona i powracająca w dorosłych snach. Zawsze jako symbol klęski. Zawsze jako wstyd i kompleks. Wspomnienie – kilka szufladek, tam kilka działów i recepty na rozwiązywanie zadań. Trzeba znaleźć przepis i bezmyślnie go zastosować. Wygrać albo przegrać. Jak mówi włoski uczony, Enrico Bombieri: „Dopóki będzie w szkołach nauczana algebra, dopóty ludzie będą się modlić”. Poza tym matematykę utożsamiamy ze złem, bo kojarzy się nam z dyktaturą, twierdzeniami spadającymi jak z nieba i żargonem, który powoduje, że odbiera się ją jak enigmatyczny kod. Matematyka jako kompleks Polaków. – Nikt z moich pacjentów nie powiedział, że nie radzi sobie z takim kompleksem – tłumaczy dr Anna Liwska, przed południem lekarka w szpitalu psychiatrycznym, po południu wysłuchująca problemów w prywatnym gabinecie. – Ale po dłuższej rozmowie, gdy docieramy do wczesnej młodości, szukamy przyczyn życiowej niepewności, to słowo pada. Pierwszym człowiekiem, który poniżył mojego pacjenta często był matematyk. To ten przedmiot odebrał pewność siebie i w innych dziedzinach, nie tylko w nauce, także w seksie, w pracy. Psycholodzy radzą, by kompleks matematyczny leczyć tak samo jak inne. Można zniszczyć jego przyczynę. Schudnąć, gdy się jest za grubym lub nauczyć się matematyki, gdy nauczyciel odsyła nas do szkoły specjalnej. Jeśli to nie jest możliwe, trzeba kompleks uczynić nieważnym. Eksponować sukcesy w innych dziedzinach. – Zmieniają się pacjenci, teraz więcej jest tych z liceum, mniej z podstawówki. Kiedyś było odwrotnie. Ponieważ są to starsi uczniowie częściej przychodzą sami, bez rodziców – ocenia Izabela Ptaszyńska, psycholog z bydgoskiej poradni pedagogicznej. – Obiektem fobii bywa sam przedmiot, ale częściej jest to ogólny stres szkolny. Niezmiernie rzadko radzę zmianę szkoły. Nie o to chodzi. Raczej próbuję dojść wraz z uczniem, jak

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2001, 44/2001

Kategorie: Oświata