Argentyńska junta przemieniła swoich wrogów w desaparecidos – ludzi bez tożsamości, ani żywych, ani martwych, tylko zaginionych, nieistniejących Niech pani tam nie idzie, bo tam są terroryści – pamiętam, jak krzyczała za mną dobrze ubrana kobieta, gdy próbowałam przedostać się przez kordon policyjny na plac Majowy w Buenos Aires. Biały obelisk, nazywany Piramidą Majową, na którym wyryto datę wyzwolenia spod dominacji hiszpańskiej: 25 maja 1810 r. (stąd plac bierze nazwę), był zasłonięty przez tysiące zdjęć desaparecidos (znikniętych). Manifestacja odbywała się 10 grudnia 2003 r. – w rocznicę podpisania Deklaracji praw człowieka. Na czele pochodu maszerowały starsze kobiety w białych chustkach na głowie. Przewodziła im Hebe de Bonafini na wózku inwalidzkim. Za Matkami z placu Majowego szły dzieci desaparecidos ze stowarzyszenia H.I.J.O.S, ludzie dobrej woli i argentyńska biedota. Przyłączyłam się do maszerujących… Pierwsze osoby zaczęły znikać w Argentynie już w latach 1974-1975, kiedy po śmierci Juana Dominga Peróna władzę przejęła jego trzecia żona Isabelita. Tajne szwadrony śmierci z Triple A (Argentyńskiego Sojuszu Antykomunistycznego), utworzone przez José Lópeza Regę – sekretarza i ministra rządu Isabel Perón – porywały i mordowały ludzi, siejąc terror i pozostawiając okaleczone zwłoki w miejscach publicznych. Kraj pogrążał się w bratobójczej wojnie między peronistycznymi bojówkami skrajnej prawicy a peronistyczną lewicową partyzantką Montoneros. 24 marca 1976 r. doszło do zamachu stanu i władzę przejęło trzech generałów: Jorge Rafael Videla, Emilio Eduardo Massera i Orlando Ramón Agosti, ustanawiając reżim wojskowy. Desaparecidos przybywało każdego dnia. Matki osób, które zaginęły bez śladu, przychodziły na komisariaty, pod siedzibę Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, pod bramy więzień i do kościołów. Pukały do wielu drzwi, szukając dzieci. Mówiono im, że albo uciekły z domu, albo zostały porwane przez terrorystów z Montoneros. Krewni desaparecidos szukali pomocy w Kościele. Wielu księży pomagało im, jednak bardzo wielu współpracowało z reżimem, wyciągając od rodzin informacje. Właśnie w konfesjonałach matki dowiadywały się, że ich dzieci są przetrzymywane i torturowane, bo jedynie spowiednicy mieli wstęp do argentyńskich obozów koncentracyjnych. Kiedy któraś z matek trafiała na księdza zdrajcę, wychodziła szybko z konfesjonału, robiąc znak krzyża i odmawiając „Ojcze Nasz” – był to sygnał, że trzeba opuścić kościół i nigdy tu nie wracać. Matek desaparecidos było coraz więcej. Pewnego razu, gdy spotkały się w kościele Stella Maris, najstarsza – Azucena Villaflor de Vincenti – zaproponowała, aby poszły na plac Majowy. Tam przywódcy reżimu zobaczą je z okien Różowego Domu. Była sobota, 30 kwietnia 1977 r. Wtedy nikt nie myślał, że ich gest przejdzie do historii. Zdecydowały, że będą się spotykać pod obeliskiem w każdy czwartek o godz. 15.30, tak długo, aż nie znajdą swoich dzieci. Stały pod Piramidą Majową i nie robiły nic. Kiedy było ich już 70, policja próbowała je rozgonić jako nielegalną demonstrację. Wtedy kobiety wzięły się pod ręce w parach i zaczęły spacerować. Tak narodziły się marsze Matek z placu Majowego. W Dzień Matki, gdy w kraju zaplanowano wiele manifestacji, jedna z nich wymyśliła, że wszystkie założą na głowę białe chusteczki, przypominające dziecięce pieluszki. Niektóre matki wyhaftowały na nich imiona dzieci i daty zaginięcia. Później zrobiły to wszystkie. Latające siostry Odwiedziłam też parafię Santa Cruz w dzielnicy San Cristóbal. W kościele Świętego Krzyża spotykały się historyczne założycielki Matek z placu Majowego. Jedną z nich była Taty Almeida. Jej syn Alejandro został uprowadzony 17 czerwca 1975 r. Miał zaledwie 20 lat. Taty opowiedziała mi smutną historię 12 zaginionych z Santa Cruz: – Alfredo Astiz był pięknym młodzieńcem o niebieskich oczach i jasnych włosach. Wszyscy nazywali go Blondynkiem. Pewnego dnia przyszedł do kościoła i przedstawił się jako Gustavo Niño, krewny jednego z zaginionych. Niedługo potem, w nocy z 8 na 9 grudnia 1977 r., zniknęły María Ponce i Esther Ballestrino. Później porwano Azucenę Villaflor. Tego samego dnia zniknęły inne osoby, wśród nich dwie francuskie zakonnice: Alice Domon i Léonie Duquet. Wszelki ślad po nich zaginął. Przez długi czas nikt nie wiedział, że zdradził Astiz. Uważaliśmy go za desaparecidos – mówiła Taty.