Matki wyzwolone

Matki wyzwolone

Dla wielu Niemek samotne macierzyństwo to oznaka kobiecej niezależności   Korespondencja z Berlina Dagmar już nie przekręca klucza w drzwiach wejściowych, gdy kładzie się spać. Pod poduszką trzyma naładowaną komórkę i portmonetkę z pieniędzmi na taksówkę do szpitala. Dagmar ma 39 lat i jest w dziewiątym miesiącu ciąży. Nie ma partnera i nie zamierza z nikim się wiązać. W grudniu zeszłego roku skorzystała z usług Europejskiego Banku Nasienia. – Wiadomo, że w obecnej sytuacji muszę liczyć wyłącznie na siebie, ale dobrze mi z tym – przyznaje, po czym uruchamia laptopa i wchodzi na stronę internetową INVICTA. – Benny, Christian… o, tu jest mój! – mówi z zadowoleniem. Wybór padł na dentystę ze Szwecji. Jak podkreśla Dagmar – o rysach „kaukaskich”. Klikając na jedno z kilkuset imion na portalu, kobieta może nabyć męskie nasienie. „Dodać je do koszyka”. – To trochę tak, jak gdybym ganiała po sklepach – śmieje się. Niemała grupa W Berlinie Dagmar nie jest przypadkiem odosobnionym. Zalicza się do niemałej grupy kobiet, których model życiowy wprawdzie nie jest zupełnie nowy, ale tak popularny zrobił się dopiero ostatnio. Odżegnują się od tradycyjnego schematu rodziny, dobrowolnie stając się samotnymi matkami. Cały przebieg ciąży organizują same, począwszy od wyboru odpowiedniego „biologicznego producenta”, którego znajdują na randkach w ciemno, portalach bądź wśród znajomych. Dzieci wychowują już bez ojców, za to z przyjaciółmi, dziadkami albo ludźmi o podobnych zapatrywaniach. – Jesteśmy świadkami przełomu cywilizacyjnego – zauważa amerykańska psycholog Jane Mattes, która już w 1981 r. założyła w Nowym Jorku stowarzyszenie Single Mothers by Choice (Matki Singielki z Wyboru). – Metoda in vitro była kiedyś dla kobiet ostatecznym rozwiązaniem, gdy nie mogły mieć dzieci. Dziś to już oczywisty wybór, a wsparcia udzielamy nawet zdrowym kobietom po dwudziestce – tłumaczy. Jej stowarzyszenie utrzymuje placówki w 30 miastach USA, a na forum internetowym roi się od przychylnych opinii kobiet z całego świata. – Nie potrzebuję faceta, żeby mieć dzieci. Żyjemy w 2014 r.! – oznajmiła piosenkarka Katy Perry w wywiadzie dla „Rolling Stone”. Amerykanka doskonale wpisuje się w trend, który z wolna ogarnia także Europę. Lekarze i socjolodzy zgodnie zaznaczają jednak, że liczba matek, które z wyboru samodzielnie wychowują dzieci, nigdzie nie wzrosła tak bardzo jak w Niemczech. – Jedna czwarta moich pacjentek to samotne kobiety – mówi Michael Poluda, lekarz z monachijskiego Centrum Inseminacji (Zentrum für Donogene Insemination). Przychodzą do niego przeważnie zamożne osoby z większych miast, ale nie tylko. Dlaczego tak dużo kobiet decyduje się w Niemczech na niełatwe macierzyństwo bez partnerów, którzy przecież wspieraliby je nie tylko finansowo? I co to oznacza dla społeczeństwa, w którym wybór „archaicznego” modelu rodziny stał się jedną opcją z wielu? Splotłam sobie rodzinę Susanne z berlińskiego Friedrichshain ma 42 lata i siedmioletniego syna, którego cera wyraźnie zdradza pozaeuropejskie pochodzenie. Malec dorasta bez ojca, ale jego matka nie czuje się samotna. Twierdzi, że „splotła” sobie z czasem nową rodzinę, głównie z sąsiadów i bliskich znajomych. Upalne sierpniowe wieczory Susanne spędza na podwórku secesyjnej kamienicy, wraz z sąsiadami, typową dla stolicy Niemiec rodziną „patchworkową”. – Są niezastąpieni – zapewnia. W istocie często powierza im swoje dziecko, a gdy tylko może, zajmuje się ich potomstwem. W swoim zawodzie Susanne osiągnęła wszystko. Pracowała w agencji reklamowej, awansowała, wreszcie założyła własną firmę. Po trzydziestce coraz częściej zaczęła się zastanawiać, czy to już wszystko. Pojawiła się silna chęć posiadania dziecka. Tyle że nie mogła znaleźć odpowiedniego partnera. Kilka związków się rozpadło, a starszy wdowiec z sąsiedniej kamienicy okazał się zbyt nudny. Z kolei młodsi absztyfikanci reagowali zakłopotaniem i paniką, gdy rozmowa schodziła na dzieci. Dziś Susanne wychowuje synka samodzielnie. Jak twierdzi – z przekonania. Nie odrzuca jednak zalet udanego związku. Na jej lodówce zawisło zdjęcie sympatycznego mężczyzny ze Sri Lanki. – To była prawdziwa miłość – przyznaje. Rodzina wybranego nalegała, by poślubił Lankijkę, narzeczeni musieli zatem się rozstać. Wróciwszy do Berlina, Susanne nie mogła dojść do siebie. Postanowiła zwrócić się do byłego narzeczonego z ostatnią prośbą. Zażyczyła sobie dziecka, zwalniając go zarazem z wszelkiej odpowiedzialności. Zaledwie dwa dni później leżeli

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2014, 39/2014

Kategorie: Świat