Po ponad 20 latach nauczania religii w szkole coraz więcej młodych Polaków wyznaje zasadę: wiara – tak, Kościół – niekoniecznie Po ponad 20 latach nauczania religii w szkole coraz więcej młodych Polaków wyznaje zasadę: wiara – tak, Kościół – niekoniecznie. I w tym kontekście ciągle trwa spór o formułę nauczania religii, a ostatnio ze szczególną ostrością powróciło pytanie o zasadność wprowadzenia na maturze egzaminu z religii. Zarówno przeciwników, jak i zwolenników egzaminu z religii rozgrzało wydane niedawno rozporządzenie minister edukacji narodowej dotyczące matury w 2015 r. Mówi ono jednoznacznie: matura będzie obejmowała tylko przedmioty z podstawy programowej, a religia jest przedmiotem spoza podstawy. Sposób myślenia zwolenników egzaminu z religii zawarł ks. Adam Boniecki w komentarzu „Jestem za” („Tygodnik Powszechny” nr 22): „Myślę, że gdyby maturzystom postawiono pytania ze świata »wiedzy«, np. z zakresu nauk biblijnych, historii Kościoła, historii dogmatów, etyki itp., to pozostając na płaszczyźnie rozumu, nikt by się nie sprzeniewierzał wierze”. Wystarczy więc poprawić programy nauczania religii, a wszyscy przeciwnicy egzaminu będą ludźmi, którzy nie pozostają na płaszczyźnie rozumu i sprzeniewierzają się wierze. „Pewnie także nauka religii w gimnazjum i liceum powinna być bardziej „naukowa” – mniej katechetyczna i mniej duszpasterska”, argumentuje ks. Boniecki. Ale czy można nauczać jakiegoś przedmiotu mniej lub bardziej naukowo? To tak, jakby „mniej naukowo” nauczać biologii, zwłaszcza tych jej działów, które dotyczą ewolucji. Natomiast przeciwnicy wysuwają argumenty: religia to wiara, jak więc można z niej egzaminować, zwłaszcza na maturze. Ale najważniejszym argumentem jest krytyczna ocena formuły nauczania religii w szkołach, a zwłaszcza poziomu dydaktycznego i jego efektów. Otóż okazuje się – na podstawie wielu badań prowadzonych zarówno przez ośrodki katolickie, pracownie niezależne, jak i instytucje państwowe – że młodzież coraz silniej dystansuje się od treści przekazywanych na lekcjach religii. Widoczna jest tendencja odchodzenia od religijności instytucjonalnej w kierunku religijności selektywnej. W uproszczeniu – młodzi ludzie coraz częściej wybierają lub eliminują cechy religijności kościelnej, tak aby odpowiadały one ich oczekiwaniom i przystawały do systemu wartości moralnych. Religijność zredukowana Przez ponad 20 lat religii naucza się w polskich szkołach powszechnie, wydawać by się więc mogło, że jest to wystarczający okres, aby wypracowane metody i system nauczania nie budziły tak wielu dyskusji. Jednak uparcie powracają pytania o cele i efekty tej edukacji, zwłaszcza wobec stwierdzeń typu: „polska młodzież odwraca się od Kościoła” lub „polska młodzież jest coraz mniej religijna”. Fundamentalna staje się odpowiedź na pytanie, czy przeobrażeniom społeczno-kulturowym w Polsce towarzyszy transformacja tożsamości religijnej. „Poszukując odpowiedzi na tak postawione pytanie, trzeba wyraźnie powiedzieć, że od lat daje się zauważyć postępujący trend zachowań w kierunku religijności selektywnej”, stwierdza ks. Sławomir H. Zaręba, w pracy „W kierunku jakiej religijności? Studia nad katolicyzmem polskiej młodzieży”, Warszawa 2008. Symptomatyczne są wnioski z badań omówionych w tej pracy, zwłaszcza że badano uczniów w wieku 16-19 lat oraz studentów bądź słuchaczy studiów policealnych w wieku 20-22 lata i 23-26 lat. Przede wszystkim wynika z nich, że młodym ludziom nie jest potrzebny Kościół jako instytucja. Aż 66,5% uważa, że można być religijnym i bez tego. Co ciekawe, takie same odpowiedzi uzyskano w badaniu zarówno z 1988 r., czyli z czasu przed wprowadzeniem religii do szkół, jak i w roku 2005. Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że szkolna katecheza przyczyniła się do obniżenia poziomu religijności, o ile bowiem w 1988 r. na pytanie „Kiedy byłeś(aś) bardziej religijny(a)?” 34,2% respondentów odpowiedziało, że dawniej, o tyle w 2005 r. takiej odpowiedzi udzieliło już 42,9% pytanych. Zdecydowanie zmalało też znaczenie wiary w życiu codziennym. W 1988 r. 70,8% młodych ludzi twierdziło, że jest ona pomocna na co dzień, w 2005 r. uważało tak zaledwie 37,7%. Bardzo niekorzystnie dla Kościoła wypada odpowiedź na pytanie o wpływ autorytetów na rozwiązywanie konfliktów moralnych. W 2005 r. – w roku śmierci papieża Jana Pawła II – autorytet Kościoła wskazało zaledwie 3,9% badanych, a 67,3% uznało, że w tej kwestii najważniejsze jest własne sumienie. Konsekwencją zwiększania się liczby młodych Polaków przekonanych, że można być religijnym bez Kościoła, jest malejący
Tagi:
Roman Wojciechowski