Mecenas Giertych

Mecenas Giertych

Zatrzymanie mecenasa Giertycha, a już szczególne jego forma, oraz przeszukanie prowadzonej przez niego kancelarii adwokackiej muszą budzić zasadniczy sprzeciw. Nie wiem, czy Giertych jest winien, czy nie. Nie wiem, czy zatrzymanie było uzasadnione. Zapewne na wniosek obrońców Giertycha oceni to sąd. Wciąż jeszcze wierzę, że sąd może być niezależny, a poza tym rzetelny. Ale z całą pewnością forma była niedopuszczalna. Zgodnie z prawem taka czynność jak zatrzymanie dokonana być musi „w sposób możliwie najmniej naruszający dobra osoby zatrzymywanej”. Zatrzymywanie adwokata pod sądem, skuwanie go na oczach widzów, w obecności telewizyjnych kamer, na pewno nie spełniało tego wymogu. To nie nowość. Tak zatrzymywano za pierwszego PiS, zdarzało się, że tak zatrzymywano również w czasach, gdy PiS nie rządziło. Może warto sobie przypomnieć zatrzymanie przed laty ówczesnego generalnego konserwatora zabytków, który – jak się okazało dużo później – był niewinny, co potwierdził nawet Sąd Najwyższy, i to w czasie, gdy jeszcze zasiadali w nim wyłącznie sędziowie. Na miejscu zatrzymania obecne były aż trzy stacje telewizyjne, które – jak zapewniano – znalazły się tam zupełnie przypadkowo. Transmisję, z komentarzem prokuratora, zobaczyła potem cała Polska na ekranach telewizorów. Wydaje się, że dopóki ktoś, kto zarządził taką formę zatrzymania – obojętne, czy będzie to prokurator, czy funkcjonariusz policji lub CBA – nie odpowie karnie za przekroczenie uprawnień, takie widowiskowe zatrzymania będą się powtarzać. Może kiedyś ktoś odpowie za to zatrzymanie Giertycha, które ewidentnie nie było dokonane w nakazany ustawą „sposób możliwie najmniej naruszający dobra osobiste zatrzymanego”? Kolejna sprawa to przeszukanie kancelarii adwokackiej. Przypomnę: adwokat to zawód zaufania publicznego. Klienci powierzają mu swoje tajemnice, których część jest chroniona prawem tak samo jak tajemnica spowiedzi. To tajemnica obrończa. Z tej tajemnicy, podobnie jak z tajemnicy spowiedzi, nikt nie ma prawa adwokata zwolnić. Tajemnica ta obejmuje wszelkie informacje, które uzyskał, wykonując obronę. Ludzie o tym wiedzą i powierzają adwokatom w zaufaniu swoje największe sekrety. W zaufaniu do adwokata i do państwa. W zaufaniu, że adwokat ich nie ujawni ani nie wykorzysta ze szkodą dla klienta. Nie ujawni nawet dziennikarzowi „Gazety Wyborczej”, co Giertychowi – zdaje się – niedawno się zdarzyło. Dlatego przeszukanie kancelarii adwokackiej to coś zupełnie nadzwyczajnego. Muszą być do tego ważne powody i przede wszystkim musi być wyjątkowo wysokie prawdopodobieństwo, że adwokat rzeczywiście popełnił przestępstwo, a w jego dokumentach są dowody niezbędne w śledztwie. Przeszukanie kancelarii na wszelki wypadek, a nuż znajdą się dowody jakiegoś przestępstwa, jest zupełnie nie do pomyślenia w cywilizowanym państwie prawa. A u nas? Gdy już zachodzi konieczność przeszukania kancelarii adwokackiej, gdy prokuratura wie, czego szuka, do przeszukania doprasza się przedstawiciela samorządu adwokackiego. Podobno w przeszukaniu kancelarii mecenasa Giertycha uczestniczył przedstawiciel rady adwokackiej, tyle że zaczęło się ono co najmniej godzinę przed jego przybyciem. Nawiasem mówiąc, przeszukanie robi się na ogół dopiero wówczas, gdy ktoś odmówi wydania obiektów (dokumentów), których żąda prokuratura. Gdyby zażądano wydania takich dokumentów, a Giertych je wydał, nie byłoby powodu grzebania we wszystkich dokumentach. Ale wtedy prokuratura musi wiedzieć, czego szuka, a nie „trałować” dokumenty adwokata jak leci, a nuż coś ciekawego się znajdzie. Pamiętać też trzeba, że Roman Giertych jako adwokat reprezentował wiele osób ze świata polityki. Od pewnego czasu był zaufanym adwokatem czołówki Platformy Obywatelskiej. Szczerze mówiąc, nieco mnie to dziwiło, ale to nie moja sprawa. Podejrzewam, że dokumenty znajdujące się w jego kancelarii i zawartość dysku jego komputera były niezwykle ciekawe dla obozu władzy. Ileż tam haków można by wygrzebać! Giertych nie jest bohaterem z mojej bajki. Pamiętam, jak wskrzeszał Młodzież Wszechpolską, jak zachowywał się w sejmowej komisji śledczej i jej kuluarach, jakim był wicepremierem przy Jarosławie Kaczyńskim i ministrem edukacji, jak porządkował kanon lektur szkolnych. I pamiętam, ile czasu mu zajęło, zanim się zorientował, że Kaczyński zjada „przystawki”, że już pożarł Leppera, a teraz nadchodzi czas, gdy zeżre jego. Od tamtej pory bardzo mu się odmieniło. Może nawet przeczytał coś Gombrowicza. Dość, że pokochały go Platforma i liberalne media. Ładny obrazek Giertycha ustawiającego pseudosędziów Izby

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2020, 44/2020

Kategorie: Felietony, Jan Widacki