Mechanik w roli mecenasa

Mechanik w roli mecenasa

Klienci radomskiego sądu byli przekonani, że Piotr M. jest prawnikiem. Kierował tajną kancelarią, występował jako adwokat W 1995 r. Piotr M. był jeszcze woźnym. Starsi pracownicy Sądu Okręgowego w Radomiu pamiętają przystojnego chłopaka powtarzającego oczekującym na rozprawę, że woźny w sądzie to ważna persona. Miał trochę racji. Do jego obowiązków należała techniczna obsługa sekcji kadr. – Mógł do woli przeglądać akta osobowe sędziów, kuratorów i innych kluczowych pracowników sądu – mówi zgorszona Teresa Trybała, dziś już emerytowana kadrowa sądu. – Ten człowiek zajmował się również ewidencją urlopów i obsługą ZUS! Młody, bystry, choć tylko z maturą, podobał się kierownictwu. Po kilku miesiącach awansował na referenta w samodzielnej sekcji kadr. A w 2000 r. otrzymał pełnomocnictwa do spraw ochrony informacji niejawnych. Krótko mówiąc, został mianowany szefem tajnej kancelarii. Zwykle powołuje się na to stanowisko osoby sprawdzone, posiadające odpowiednie kwalifikacje i o czystych rękach. Żelaznym wymogiem jest, by kandydata sprawdził Urząd Ochrony Państwa. – Nie było zastrzeżeń do Piotra M., więc nie było powodów, by nie wydać mu pozwolenia na prowadzenie tajnej kancelarii – mówi Izabela Remjasz, rzeczniczka prasowa Radomskiej Delegatury UOP. Nikodem Dyzma z Pionek UOP nie wiedział, że Piotr M. miał już za sobą spore doświadczenie w tej pracy – w tym samym czasie chronił niejawne informacje w pionkowskim Pronicie. To fabryka z wieloletnią tradycją, należąca do zbrojeniówki. Ludzie z Pronitu twierdzą, że M. zrobił u nich zadziwiającą karierę, niczym Nikodem Dyzma. Tak go zresztą teraz w Pionkach nazywają. Według relacji Piotra M., właśnie w Pionkach zachwiała się jego kariera. Wplątał się w układy z firmą ochroniarską strzegącą obiektów przedsiębiorstwa. Pomagał jej w załatwianiu różnych spraw sądowych, a że był w tym obeznany, któregoś dnia pełnomocnik firmy ochroniarskiej poprosił go o poprowadzenie sprawy znajomego, który nie chciał iść do więzienia, choć ciążył na nim wyrok. Piotr M. – jak sam przyznaje – spaprał robotę, co miało przykre dla niego konsekwencje. Otóż zażądano od niego 10 tys. zł, bo tyle miało kosztować definitywne załatwienie odroczenia odbywania kary pozbawienia wolności. M. twierdzi, że gdy jego prześladowcy zorientowali się, iż raczej nie uzbiera takiej sumy, zaproponowali mu „wymianę barterową”. Miał im kupić auto w salonie samochodowym. I kupił. Na nazwisko znajomej, od której wziął 30 tys. zł. Ale wpłacił, fałszując dokumenty, tylko część tych pieniędzy. Na tym jego interesy z ochroniarzami się skończyły. W areszcie M. rozkręcał się w sądzie. Zimą 2001 r. podjął się… poprowadzenia sprawy cywilnej. Zleceniodawcą był Marek N. młody biznesmen, właściciel sporej firmy remontowo-budowlanej. Chciał szybko odzyskać 35 tys. zł, które należały mu się za wykonaną usługę. Szukał więc dobrego adwokata. Dlaczego trafił do byłego woźnego Piotra M.? – Polecono mi go – przyznaje Marek N. – Absolutnie nie miałem pojęcia, że będę miał do czynienia z takim „pionkiem”. Zależało mi jedynie na szybkim odzyskaniu pieniędzy, a do tego potrzebny był sprawny mecenas. Biznesmen spotkał się z „adwokatem” w sądzie. Na korytarzu, obok tajnej kancelarii. W tym właśnie miejscu wręczył Piotrowi M. 2192 zł tytułem wpisu sądowego. Otrzymał pokwitowanie na urzędowym druku. Widniejące na nim sądowe pieczęcie czyniły kwit wiarygodnym. Na pożegnanie biznesmen usłyszał: „Dopilnuję, by wszystko poszło po pana myśli”. Obaj panowie spotykali się jeszcze wielokrotnie. Gdy biznesmen wyjechał za granicę, zostawił „adwokatowi” wszelkie pełnomocnictwa do prowadzenia sprawy. A nad wszystkim miała czuwać jego przyjaciółka Marta S. Pewnego dnia, gdy pojawiła się w sądzie z pytaniem, dlaczego nie wyznaczono jeszcze terminu rozprawy, usłyszała od sekretarki, że nie ma takiej sprawy w rejestrze, a pieniądze nigdy nie trafiły do sądowej kasy. – Przecierałam oczy ze zdumienia – przypomina sobie pani S. – Przecież miałam ze sobą oryginalny dowód wpłaty z ważnymi pieczątkami. Sekretarka wzięła ode mnie pokwitowanie i wyszła. Po kilkunastu minutach okazało się, że było wystawione na innym druku, niż przewiduje to procedura sądowa. Jeszcze tego samego dnia ówczesny prezes Sądu Okręgowego w Radomiu, Andrzej Łyś, wręczył Piotrowi M. wymówienie z pracy

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 07/2003, 2003

Kategorie: Kraj