Będzie bunt przeciwko mieszaniu prawdy z kłamstwem Czy czwarta władza jest mocą sprawczą w dzisiejszych czasach? – Tak, tylko że ta czwarta władza to kto inny niż do tej pory. Już nie dziennikarze? – Nie w takim stopniu. Zmienił się miks. Obok tradycyjnych, które dobrze znamy, coraz ważniejsze są nowe media. Społecznościowe, to, co w internecie. – One częściowo mają charakter czegoś, co można porównać do plotki w dawnym systemie medialnym. To też była jakaś rola, ale nigdy nie uważaliśmy, że jest czwartą władzą, traktowaliśmy ją jako część społeczeństwa. A teraz to jest część czwartej władzy. Zmieniło się. – Wszystkie władze się rozproszyły. Władza sądownicza – dziś to również arbitraże, trybunały międzynarodowe. Władza ustawodawcza – to także konwencje międzynarodowe, Unia Europejska, Światowa Organizacja Handlu… Władza wykonawcza – dużą jej część przejęły samorządy, swoje bierze trzeci sektor. A my wciąż myślimy w kategoriach poprzedniej rzeczywistości – jak generałowie, którzy wygrywają poprzednie wojny. Dlatego jesteśmy bezradni. Dlaczego wybaczamy kłamcom? Trudno nie być bezradnym, gdy kłamstwo staje się równe prawdzie. I nie ma wstydu, gdy się kłamie. Pokazała to kampania Trumpa, pokazał Brexit. I nawet dorobiono do tego nazwę – żyjemy w epoce postprawdy. – To zmiana kulturowa, która moim zdaniem ma charakter trwały. Słowo traci wagę. Kiedy mówił Geremek, każde słowo, każdy przecinek miały znaczenie. Gdy mówi Trump, to może mieć znaczenie albo może nie mieć, a my zgadujemy. Gdy mówi Kaczyński – podobnie. Nie ma znaczenia? – Może ma, może nie ma. Bomba termobaryczna – proszę bardzo! Ogłosił, że wybuchła w Tu-154. I co? Nie będzie się upierał. Bardzo trudno coś na to poradzić. Nie powiem, że nie można, ale to wymaga kampanii kulturowej – wielkiej, wieloczynnikowej. Żeby wyplenić, a przynajmniej ograniczyć świadome kłamstwa i beztroskie paplanie polityków. Którzy potem tym się szczycą, opowiadają, że wywiedli przeciwnika w pole, że blefowali. – Jest nadzieja, że wytworzy się społeczny mechanizm obronny. Że skończą się czasy, kiedy ludzie nie przywiązują wagi do tego, czy politycy mówią prawdę, czy nie. Bo dziś nie przywiązują wagi, nie karzą za nieprawdę. Dlaczego? Ponieważ ci ludzie, którzy kłamią, jednocześnie reprezentują tak ważne interesy, że kłamstwo jest drobiazgiem. Nie czas żałować róż, gdy płoną lasy. – Można więc zapytać: a wcześniej nie kłamali? No, kłamali. Tylko w sposób bardziej zaawansowany intelektualnie. Na przykład duża część narracji neoliberalnej ewidentnie nie miała potwierdzenia naukowego ani w teorii, ani w doświadczeniu. Ale to bardzo piękna bajka była. Że jedni się bogacą, więc drugim też będzie rosło. Opisywała ją teoria stawu, że gdy wody przybywa, wszystkie łódki idą do góry. – Oczywiście jest w tym część prawdy i część nieprawdy, jak w większości narracji propagandowych. Bezdomny w Szwajcarii ma jednak lepiej niż w Rosji. Najbiedniejsi pewnie więc skorzystali. Ale średniacy stracili. I do najbogatszych, i do najbiedniejszych. Klasa średnia musiała za tę ideologię, którą popierała, zapłacić, a nikt jej tego nie mówił. Dlatego czuje się okłamana. I słusznie. Wydaje mi się więc, że będzie bunt ludzi przeciwko mieszaniu prawdy z kłamstwem. Tylko to musi przejść przez ból. Dorosłym ludziom rozum wchodzi nie przez głowę, ale przez dupę, po prostu. Kto dziennikarzem, a kto PR-owcem? W systemie idealnym to media pilnują, by politycy mówili prawdę, dziennikarze ich z tego rozliczają. Dlaczego więc my tu, w Polsce, takie rzeczy sobie odpuściliśmy? – Coraz mniej lubię słowo dziennikarze. Niedawno w komentarzu, który napisałem do „Gazety Wyborczej”, kolega redaktor zamienił mi – przypuszczam, że w dobrej wierze – słowo Karnowski na słowo publicysta. Otóż ja nie uważam, żeby Karnowski był publicystą, czyli dziennikarzem. Karnowski jest zdolnym PR-owcem i przedsiębiorcą medialnym. Robi bardzo dobry PR-owski tygodnik. Mógłby go robić dla linii lotniczych, robi dla partii politycznej. PR jest bardzo podobny do dziennikarstwa, ale ma inny cel. I Karnowscy, i inni dziennikarze na te słowa odpowiadają w bardzo prosty sposób: wy mówicie na nas „PR-owcy PiS”, my na was „PR-owcy Platformy”. Być może my pracujemy dla PiS, ale wy pracujecie dla PO. I tak naprawdę się nie różnimy. – Gdyby tak powiedzieć o mnie kolegom z Platformy, bardzo by się zdziwili, bo uważają, że przeze mnie rządzi PiS. Kilka dni przed wyborami zamieściłem w Wirtualnej tekst