Sprawa listy Wildsteina na nowo zaogniła spór na linii „Gazeta Wyborcza”-„Rzeczpospolita” Bronisław Wildstein i zwolennicy upublicznienia listy z IPN oparli linię swojej obrony na atakowaniu wszystkich, którzy byli temu przeciwni. Wśród przeciwników znalazła się przede wszystkim „Gazeta Wyborcza”, która już wcześniej zajmowała w sprawie lustracji stanowisko odmienne niż „Rzeczpospolita”. Oskarżając „Gazetę” o manipulację, Wildstein uciekł od podstawowego problemu – dramatów setek niewinnych ludzi, których nazwiska znalazły się na liście. Ludzi, którzy poczuli się teraz zmuszeni do udowadniania swej uczciwości. To właśnie podejście do kosztów rozliczania naszej przeszłości na nowo podsyciło konflikt w środowisku medialnym, a nawet w samej „Rzeczpospolitej”. Pierwsza była „Gazeta Wyborcza”, która w wydaniu z 29-30.01 doniosła: „Ubecka lista krąży po Polsce”. W tekście napisano, że w redakcjach i wśród polityków pojawiła się lista funkcjonariuszy milicji i tajnych służb PRL, agentów i kandydatów na agentów, na której znajduje się 240 tys. nazwisk. Ktoś, prawdopodobnie dziennikarz, wyniósł ją z IPN. Tego samego dnia Wildstein dumnie ogłosił: „To ja wyniosłem tę listę z IPN”. Twierdził, że chciał udostępnić „ów indeks” kolegom dziennikarzom, by „mogli zwrócić się do IPN w celu odtajnienia istotnych dla nich materiałów dotyczących konkretnych osób”. Oskarżył też „Wyborczą” o manipulację w tekście na temat listy: „Już ten tytuł zawiera dwa kłamstwa: nie jest to lista ubecka, tylko lista IPN i nie krąży po Polsce, ale znalazła się w dyspozycji grupy dziennikarzy warszawskich”. Zdaniem Wildsteina, „Gazeta Wyborcza” chciała poprzez swoją publikację przestraszyć czytelników lustracją, co według niego „jest świadomą manipulacją, urągającą zasadom sztuki i etyki dziennikarskiej”. W programie Jacka Żakowskiego „Summa zdarzeń” podtrzymał tę opinię. Dostało się też Żakowskiemu. „Cały program jest zrobiony po to, by zastraszyć i raz jeszcze przestraszyć, że lustracja jest straszliwą groźbą, która dosięgnie niewinnych ludzi, co jest nieprawdą. Pan z „Gazetą Wyborczą” tworzy taką aurę wokół tego, że masa osób zostanie pomówionych niesłusznie”, grzmiał Wildstein. „Spodziewałem się negatywnej reakcji gazety, ale takiego paroksyzmu paniki, histerii i manipulacji nie oczekiwałem. (…) Gdy to czytam, czuję potworne obrzydzenie. I wściekłość”, dodał w wywiadzie dla „Życia Warszawy”. Na kontratak „Wyborczej” nie trzeba było długo czekać. Piotr Stasiński, wicenaczelny dziennika, w komentarzu pt. „Barbarzyństwo Wildsteina” napisał: „Wildstein twierdzi, że „Gazeta” uprawia manipulację, bo nazwała rozpowszechniany przez niego spis archiwalny z IPN „listą tajnych współpracowników”. To kłamstwo. „Gazeta” napisała jasno, że na liście figurują funkcjonariusze peerelowskiej milicji i SB wymieszani z osobami zarejestrowanymi przez ubeków jako tajni współpracownicy (co nie znaczy, że byli nimi naprawdę) oraz osobami, które SB wytypowała (co nie znaczy, że zwerbowała) na tajnych współpracowników. Na liście tej nie można odróżnić jednych od drugich ani od trzecich. (…) Nazwaliśmy tę listę „ubecką”, bo zawiera nazwiska z ubeckich kartotek. Nie ma w tym żadnej manipulacji. Manipulacji dopuszcza się Wildstein. (…) Twierdzi, że lista i tak była jawna (w czytelni IPN), a on ją rozpowszechnił wśród kolegów dziennikarzy, żeby im pomóc. Po co? Przecież zgodnie z prawem każdy dziennikarz może pójść do IPN, zapoznać się tam z listą, uzyskać dostęp do wybranych teczek i przeczytać ich zawartość. Usłużność Wildsteina nie jest do tego potrzebna”. Zdaniem Stasińskiego, lista Wildsteina przysłuży się każdemu, kto zechce kogoś na niej wymienionego pomówić o współpracę z SB. „Przerabialiśmy to już przy liście Macierewicza. Wildstein powtarza tę barbarzyńską operację, tylko na znacznie większą skalę. Spełnia przy tym cyniczne żądania LPR. Infamia – najpierw. Oczyszczenie – ewentualnie, jeśli kto zdoła – potem. A teraz brońcie się, udowodnijcie, że jesteście niewinni – do tego sprowadza się inkwizytorska operacja Wildsteina”, ubolewał Stasiński. Po stronie Wildsteina stanęła część jego redakcyjnych kolegów. Linia obrony opierała się przede wszystkim na atakowaniu „Gazety Wyborczej”. Celował w tym Maciej Rybiński, publicysta „Rzepy”: „”GW” mści się na Wildsteinie, bo znalazł w „Gazecie” agenta Maleszkę”. Zdaniem „Wyborczej”, wiązanie tych przypadków jest absurdem. „Maleszka przez lata donosił na kolegów, za pieniądze. Wszystkich okłamywał. Gdy jesienią 2001 r.u, m.in. dzięki Wildsteinowi, wyszło to na jaw, pisaliśmy: Maleszka stracił wiarygodność i szacunek, jego nazwisko zniknie z „Gazety”. I zniknęło. Nie ma już publicysty Maleszki. Pozostał wyłącznie agent Maleszka.