Medialny świat Andrzeja Turskiego

Medialny świat Andrzeja Turskiego

Radio kochał pierwszą dziennikarską miłością Po wielkich perypetiach 1 kwietnia 1982 r. Trójka ruszyła. Andrzej Turski wybrał swojego zastępcę – został nim 26-letni wówczas Sławomir Zieliński. Było to połączenie ognia z wodą: „stara” Trójka – świątynia wielkiej kultury, reportażu, teatru radiowego, muzyki poważnej, a także rozrywki – połączyła się z zespołem redakcji młodzieżowej. Z ludźmi, którzy wychowali się na Radiu Luxembourg, Piotrze Kaczkowskim, „Muzycznej Poczcie UKF” i chcieli robić własne, niczym nieskrępowane radio. Z ludźmi, którzy ze względu na wiek nie zdążyli w życiu „narozrabiać”. Gdyby Andrzej nie uczył nas kilka lat wcześniej, pewnie nie byłoby nowej formy „Zapraszamy do Trójki”. Kiedy Turski dostał propozycję objęcia Trójki, usłyszał od prezesa Polskiego Radia: – Tego młodego, 26-letniego Sławomira Zielińskiego może pan zrobić swoim zastępcą, ale proszę, żeby drugi zastępca był poważniejszy. Tym „drugim” był Wiktor Legowicz, syn wielkiego filozofa, prof. Jana Legowicza. Ja się zająłem młodzieżą, informacją i „Zapraszamy do Trójki”. Przez długi czas byliśmy odbierani jako agresorzy, najeźdźcy – nagle do spokojnego zespołu, przetrzebionego przez stan wojenny, przyszło mnóstwo młodych ludzi, dwudziestoparoletnich. Zaczęło się coś dziać. Robiliśmy radio „na żywo”. Potrzeba było na to czasu, ale prawie ze wszystkimi w końcu się zaprzyjaźniliśmy. Do swojej młodej załogi Andrzej zaprosił m.in. Tomasza Zimocha, Wojciecha Manna, Piotra Metza, Piotra Kaczkowskiego. Szukał jeszcze tylko dziennikarza, który zająłby się listą przebojów. Ktoś mu podpowiedział, że w łódzkim radiu pracuje zdolny młody chłopak Marek Niedźwiecki. Dziś dziennikarz wspomina, że bez chwili wahania przyjechał do Warszawy. Przyjechałem do Trójki i biegłem korytarzem za Andrzejem, bo on śpieszył się na jakieś ważne spotkanie. Pamiętam, że miał kurtkę koloru khaki. Nasza rozmowa trwała może trzy minuty. – Chcesz pracować? – Tak. – Dobra. Będziesz robił listę przebojów. Nie rozmawiamy o mieszkaniu. Nie jesteśmy w stanie ci go zagwarantować, ale będziesz tyle zarabiać, że będzie cię stać na wynajęcie czegoś w Warszawie. To była najważniejsza rozmowa kwalifikacyjna, jaką w życiu przeszedłem, a potem byłem już w Trójce. Trafiłem do zespołu, który Andrzej wymyślił z kolegami z „Radiokuriera”. To był zespół z marzeń. Naprawdę fantastyczni dziennikarze. Zostałem wrzucony przez Andrzeja na głęboką wodę, bo tak naprawdę od samego początku prowadziłem „Zapraszamy do Trójki” – poranne i popołudniowe wydania. […] Do Andrzejowego zespołu dołączyła również Monika Olejnik. Wcześniej, jeszcze podczas studiów dziennikarskich, zgłosiła się na praktyki do Polskiego Radia. Trafiła do redakcji rolnej, a następnie robiła reportaże w radiowej Jedynce. Marzyła jednak o pracy w Trójce. Umówiła się na rozmowę ze Sławomirem Zielińskim. Dziennikarka wspomina, że zrobiła mu awanturę za to, że się spóźnił. Burzliwą wymianę zdań zauważył słynny dziennikarz muzyczny Piotr Kaczkowski. Powiedział wówczas do Sławomira Zielińskiego: – Nadaje się! (…) Zmieniła się rzeczywistość, ale Andrzej się nie zmienił. Choć od 1987 r. pracował w telewizji, to jego serce wciąż biło radiowym rytmem. W 1994 r. został szefem redakcji informacyjnej Programu I Polskiego Radia. Kilka lat później chwycił za ster tego żaglowca, który rozbijał się już o inne skały niż 15 lat wcześniej – cenzurę ideologiczną zastąpiła ekonomia, rozpoczęła się bowiem brutalna walka o wpływy z reklam i uwagę słuchaczy. W radiowych regatach startowało coraz więcej „łodzi”. Na prowadzenie wysunęły się dwie – pod banderami Radia Zet i RMF FM. Andrzejowi nie brakowało zapału. Od początku swoją uwagę skierował na „Sygnały Dnia”, poranną audycję informacyjno-muzyczną, którą współtworzył 25 lat wcześniej. Tak Tomasz Zimoch wspomina kolegia redakcyjne prowadzone przez dyr. Turskiego: Nie miałem ani wcześniej, ani później okresu tak przyjemnej pracy, takiej burzy mózgów, a jednocześnie takiego autorytetu, który płynął z niego na nas wszystkich. Spotykaliśmy się rano. Zgłaszaliśmy różne tematy. Andrzej wiedział, który jest dobry i jak go rozwinąć. Była dyskusja. Nagle on mówił coś, co wszystkich porażało. Coś, co było proste, ale genialne. W jego głowie taka burza mózgów była chyba do końca życia. Miał pomysły, jak ten świat przedstawiać w radiu i telewizji. Dla mnie był absolutnym geniuszem. Traktował słuchacza bardzo poważnie.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2015, 34/2015

Kategorie: Sylwetki