Przed kilkoma dniami Jarosław Gowin powiadomił naród, że w najbliższych wyborach parlamentarnych nie będzie już kandydował. Myślę, że po zapoznaniu się z tym oświadczeniem naród pozostaje nieutulony w żalu. Nie wiem, czy nawet udany wakacyjny urlop poprawi nieco nastroje. A jakie poruszenie w klasie politycznej musiało wywołać to oświadczenie! Gowin nie będzie kandydował! Zatrzęsła się scena polityczna. Odetchnęli z ulgą Tusk i Kaczyński. Jak wiadomo, obaj drżeli ze strachu przed Gowinem. Hołownia z Kosiniakiem-Kamyszem na chwilę nawet przestali się martwić spadającym poparciem. Gowin nie kandyduje? – powtarzali z niedowierzaniem. Czarzasty też podobno nie dowierzał tej hiobowej wieści, a gdy wreszcie uwierzył, posmutniał i na znak żałoby założył czarny sweterek. Jak miała nie zatrząść się scena polityczna, gdy zejście z niej zgłosił taki gigant! A zatrzęsła się naprawdę, ale raczej ze śmiechu. Nadęte, pompatyczne oświadczenie o rezygnacji z ubiegania się o reelekcję w wyborach do Sejmu, złożone przez kogoś, kto nie ma nawet na nią cienia szansy, ma mniej więcej taką doniosłość, jaką miałoby moje oświadczenie, że w przyszłym sezonie nie wystartuję w Pucharze Świata w Skokach Narciarskich. A gdybym takim oświadczeniem chciał dorównać Gowinowi, powinienem jeszcze dodać, że nie chcę robić konkurencji mojemu sąsiadowi z Zębu Stochowi, chcę też dać szanse Kubackiemu i Żyle. Musiałbym skromnie dodać, że oto minęło 70 lat od chwili, gdy jako dziecię zapiąłem pierwszy raz narty na stokach Antałówki. Na marginesie powinienem obwieścić, że chcę też ocalić przed połamaniem swoje stare kości, abym jeszcze w przyszłości w miarę sprawny mógł nadal z pożytkiem służyć ojczyźnie. Równocześnie zadeklarować, że w przyszłym sezonie będę przed telewizorem pilnie śledził zawody Pucharu Świata, będę kibicował naszym skoczkom, ale równocześnie patrzył na nich krytycznie i żadnego błędu im nie przepuszczę. Mógłbym, aby jeszcze bardziej upodobnić się do Gowina, dodać na koniec: „Tak mi dopomóż Bóg”. W oświadczeniu, w którym Gowin wymienia wszystkie swoje przewagi i zasługi, brak jednak informacji, z kandydowania z której to listy on rezygnuje. Kaczyński go nienawidzi i o starcie z list PiS nie mógłby nawet marzyć. Przysiadał się na chwilę, już jako świeżo nawrócony opozycjonista, do Koalicji Obywatelskiej, ale przepędził go Tusk, dodając jeszcze złowieszczo, że po następnych wyborach to nie Gowin będzie rozliczał, ale to on będzie rozliczany. Hołownia nie jest aż tak naiwny, by brać go na listy Trzeciej Drogi, bo i bez takiego balastu notowania mu spadają. Może konfederaci? W jednej parze z posłem Braunem? Czemu nie? Ale może to nawet dla niego byłoby za wiele, a zresztą co on da konfederatom? Aha, prawda. Ma przecież własną partię o tajemniczej nazwie Porozumienie (nigdy się nie dowiedziałem, kogo z kim), ale po pierwsze, przestał być jej przewodniczącym, a po drugie, w sondażach partia ta odnotowuje poparcie na poziomie kilku promili. Tak więc rezygnacja z kandydowania w najbliższych wyborach nie jest aktem szczególnego heroizmu, ale koniecznością. Naprawdę trzeba ogromnej megalomanii, aby nadawać temu rozgłos, pisać patetyczne oświadczenia. W historii polskiej demokracji zapisał się Gowin jako ten, który popierał demolowanie przez PiS i Ziobrę praworządności w Polsce, który głosował za ustawami niszczącymi wymiar sprawiedliwości, deklarując przy tym, że „głosował za, ale się nie cieszył”, co nadawało jego poczynaniom i samej jego postaci wymiar tragikomiczny. Jego Konstytucja dla Nauki, z której jest tak dumny, zbiurokratyzowała jeszcze bardziej naukę, co wydawało się rzeczą niemożliwą. Wprowadziła też zasadę, że ten jest większym uczonym, kto ma więcej punktów, a o tym, kto ma więcej punktów, decyduje minister. Minister Czarnek tylko korzysta z narzędzi przygotowanych przez Gowina. Powiem szczerze, że jako człowieka Gowina mi po prostu żal. Na uczelnię nie wróci, bo karierę akademicką zakończył bodajże na etacie adiunkta. Jego dawne krakowskie środowisko „Tygodnika Powszechnego” i Znaku zerwało z nim kontakty. Może przygarnie go niegdysiejszy promotor prof. Wojciech Roszkowski? Może wspólnie napiszą jakiś nowy podręcznik? Taki, co to przynosi trochę wstydu, ale z racji wielkości nakładu więcej dochodu. Z czegoś trzeba żyć, a jak pamiętamy, jeszcze jako wicepremier Gowin skarżył się, że z trudem wiąże koniec z końcem. Co to teraz będzie? Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint