Karolina Gruszka: Trzymam się jednej, podstawowej zasady. Nie pracuję wyłącznie dla pieniędzy O aktorskiej drodze Karoliny Gruszki można by napisać rozdział pod tytułem „Jak wygrać z własną urodą”. Wiele aktorek w tej walce poległo. Krystyna Feldman opowiadała mi kiedyś: „Skolimów jest pełen eksślicznotek, całych, pół i ćwierćamantek. Przez dekady patrzyły na mnie z góry, jak nie wiadomo na co, takie ni to, ni śmo, a one wszystkie uperfumowane, w futerkach, w lakierkach. Od lat są nieczynne zawodowo, uroda poszła sobie. No a ja bez zmian, ja wywijam hołubce”. Karolina miała wszelkie zadatki na urodziwą heroinę. Wygrała z ograniczeniami. Ponieważ w filmach występuje od dziecka, wydaje się, że znamy ją od zawsze: jako Gieniusię, uroczą dziewczynkę z kokardą z „Bożej podszewki”, Olę ze „Sposobu na Alcybiadesa”, Wandzię z „Przedwiośnia”. Fizycznie niewiele się zmieniła od tamtych czasów. To uroda, powiedziałbym, archanielska, prerafaelicka. Burza rudych włosów, klasyczne rysy. Zrobiła wiele, by udowodnić, że w jej przypadku wygląd, nawet tak niezwykły, to nie wszystko; konsekwentnie pracowała nad różnorodnością, marzyła o rolach skomplikowanych, odrzucała komercję, wybierała rzeczy ryzykowne, wbrew oczekiwaniom. Pracowała z Cywińską, Englertem, Bajonem, Koterskim, Kutzem, Dejczerem, Krzyształowiczem, Majewskim, Kolskim, ma na koncie kilkanaście pierwszoplanowych ról w produkcjach europejskich, zwłaszcza rosyjskich. Występowała w filmach Iwana Wyrypajewa, Davida Lyncha, Giacoma Battiata, Władimira Ptaszuka, Maksima Panfiłowa, Aleksieja Popogrebskiego, Tomáša Mašína, Aleksandra Proszkina. Dziwna jednak z niej gwiazda. Jest popularna, nie stroni od dziennikarzy, ale jakimś cudem udało się jej zachować prywatność, niemal anonimowość. Nie przeszkodziło temu małżeństwo z wybitnym rosyjskim dramaturgiem, reżyserem teatralnym i filmowym Iwanem Wyrypajewem. Wbrew podejrzeniom złośliwców ich związek trwa i ma się świetnie. Dzięki tej artystycznej relacji odkryliśmy – w ich wspólnych filmach, a przede wszystkim w spektaklach – nową Karolinę Gruszkę. Już nie bezpretensjonalną, zmysłową i błyskotliwą dziewczynę, ale kobietę pełną rozterek, zadającą sobie i innym pytania, odkrywającą w sobie – jak w znakomitym „Lipcu” – pokłady zła, z którymi nie bardzo wie, co począć. To właśnie Wyrypajew – obok Izabelli Cywińskiej, której Gruszka zawdzięcza najważniejszą rolę filmową: Olę w „Kochankach z Marony” – dał aktorce nowy napęd. W „Tańcu Delhi”, „Nieznośnie długich objęciach”, w „Lipcu” i „Ożenku” stworzyła coś w rodzaju własnego języka. Zniknęła chyba definitywnie czechowowska krasawica w kostiumie z epoki, pojawiła się nowa, arcyciekawa aktorska twarz: kobieta zdziwiona tym, na co ją stać. Tembr głosu, gesty sprawiają, że jest kimś wręcz osobliwym. Gra tak, jakby rzeczywistość, również ta sceniczna, nie przestawała jej zdumiewać, a ściślej: własne reakcje na to, co ją otacza. Ta dziewczyna jest ostra, drapieżna, potrafi ugryźć. A potem znowu się uśmiecha. Melancholia Mony Lisy. • Nie pamiętam, ile lat się znamy, w każdym razie od dawna, bardzo dawna. Pisząc o Karolinie, wracam pamięcią do wzruszających momentów z jej – a trochę też i mojej – młodości. Mam wrażenie, że spotykaliśmy się zawsze, kiedy działo się u nas coś ważnego. Premiera „Przedwiośnia” Filipa Bajona w kinie Kijów w Krakowie; Gruszka była jeszcze studentką. Wizyta na planie „Kochanków z Marony” w zrujnowanym pałacu w Guzowie. (…) Premiera „Inland Empire” w Gdańsku z udziałem Lyncha. Kilka lat później z Iwanem Wyrypajewem i Karoliną jechałem pociągiem osobowym na spotkanie autorskie w Tarnowie. Zima, mróz, siedzimy w czapkach, bo oczywiście nie grzeją. Fajerwerki humoru. Rozmowa w krakowskiej Loży. Gruszka jest w zaawansowanej ciąży. „Karolinko, nie mogę w to uwierzyć, będziesz mamą”. Jest świetną mamą. I nie straciła nic z dziewczęcej wrażliwości. (…) – Szczerze mówiąc, nie mam najlepszych wspomnień z Akademii Teatralnej. Bardzo lubiłam ludzi na roku. Studiowałam m.in. z Dominiką Kluźniak, Małgosią Sochą, Anią Dereszowską, Marcinem Bosakiem, Elizą Borowską, Moniką Pikułą, Anią Grycewicz, Krzyśkiem Ogłozą, Michałem Pielą. Naprawdę mocny zestaw, świetny rocznik. A jeśli chodzi o to, co wyniosłam ze szkoły, to poza podstawami technicznymi, jak emisja głosu – miałam z nią problemy – chyba jednak nie zyskałam aż tak wiele. Najcieplej wspominam zajęcia z prof. Zofią Kucówną. Dziś najczęściej wracam do tego, czego nauczyłam się właśnie od pani Zofii. Kucówna uczyła nas wiersza i ja potrafię mówić wierszem,