Rampa leży na pograniczu tego, co miejskie i podmiejskie, a nasza widownia jest mieszanką społeczną i geograficzną Michał Walczak – dyrektor Teatru Rampa Po raz pierwszy pracuje pan na etacie? – Za dyrekcji Jana Buchwalda współpracowałem z Teatrem Powszechnym jako konsultant literacki, ale nie etatowo, tylko na umowę-zlecenie. Praca w Rampie to mój pierwszy etat w instytucji kultury, podobnie jak etat Moniki Strzępki – dyrektorki Teatru Dramatycznego. Wiele to zmienia w rytmie pańskiej pracy? – Instytucja systematyzuje i sprzyja rytualizacji, o którą trudno, gdy jest się wolnym strzelcem. Przed objęciem dyrekcji Rampy miałem doświadczenie w prowadzeniu zespołu i organizacji instytucji pozarządowej – jako lider kabaretu Pożar w Burdelu i prezes fundacji. Byłem bardzo ciekaw, czy kreatywność typową dla działań offowych uda się pogodzić z rytmem pracy w instytucji miejskiej. Dwa sezony zarządzania Rampą dowiodły, że to możliwe – jeśli powściągnie się improwizacyjny temperament, wzmocni planowanie i przełamie stereotypowe myślenie o instytucji kultury. Na początku obawiałem się etatowej monotonii, ale ludzie pracujący w Rampie na stałe i twórcy, których zapraszamy do projektów, wnoszą tak pozytywny ferment, że rutyna mi nie zagraża. Chciałbym, żeby ten ferment mógł się rozwijać przez produkcję jeszcze większej liczby premier. Na razie wystarcza nam na dwa, trzy nowe spektakle w sezonie. Chciałbym, żeby Rampa produkowała ich pięć lub sześć. Wszystko ma plusy i minusy. – Po dwóch sezonach dyrektorowania wraz z moim zastępcą Łukaszem Strzelczykiem jestem bardziej świadomy zalet i wad teatru instytucjonalnego. Pierwszy sezon był naznaczony pandemicznym chaosem i stresem. W sezonie drugim, bardziej stabilnym i przemyślanym, odnalazłem balans między żywiołowymi pomysłami a odpowiedzialnością za instytucję, czyli przede wszystkim ludzi: pracowników teatru i widzów. Wielość obowiązków związanych z zarządzaniem instytucją czasem przeważa nad frajdą twórczą, ale dzięki zgranemu zespołowi pojawia się coraz więcej przestrzeni na kreatywność i jej stymulowanie u twórców. Rampa nauczyła mnie innej perspektywy niż tylko dramatopisarska czy reżyserska – jako dyrektor naczelny i artystyczny staram się zrozumieć punkt widzenia twórczyni czy twórcy i pomóc go wydobyć, nie kierując się wyłącznie osobistym gustem. To zmusza do stanięcia z boku, raczej towarzyszenia procesowi twórczemu niż ingerencji w niego. Spojrzenie z boku na Warszawę i jej twórców jest w ogóle typowe dla Rampy, sceny położonej w sercu blokowiska na Targówku, dzielnicy nieoczywistej, oryginalnej i nieco tajemniczej. Tworzenie teatru właśnie tutaj to wyzwanie, którego potrzebowałem, aby się rozwijać. Mógłby pan utknąć w Pożarze, także w jego poetyce. – Z dzisiejszej perspektywy myślę, że tworzenie przez ponad siedem lat nieformalnej grupy bez instytucjonalnej stabilizacji czy systematycznych grantów ocierało się o szaleństwo i wymagało poświęcenia, które pożerało prawie całą energię życiową. Szkoda, że obecny system finansowania kultury w Polsce nie wspiera kompanii teatralnych w stylu belgijskiej Needcompany, ale dzięki temu dynamiczne twórczynie i twórcy rozwijają się w instytucjach, próbując łączyć stabilizację i innowacyjność. Nie odcinam się od dorobku Pożaru w Burdelu, staram się go twórczo transformować, pracując w Rampie nad nowymi formułami komediowymi, takimi jak one man show Andrzeja Konopki o Anatoliju Kaszpirowskim, baśń muzyczna „Mały Syrenek” czy „Niepokój nauczycielski” – stand-up musical Agnieszki Makowskiej. Pożar w Burdelu był komediowo-muzyczną opowieścią o Warszawie, Rampa to komediowo-musicalowy teatr, położony w bardzo szczególnym dla Warszawy miejscu, w którym Andrzej Strzelecki w okresie transformacji tworzył autorski teatr muzyczny. Start w konkursie na dyrektora Rampy był w jakimś sensie naturalny i cieszę się, że mogę rozwijać kulturę właśnie w tej części Warszawy. Widać, że szuka pan więzi z miejscem, z Targówkiem. Pożar był kabaretem silnie zrośniętym z miastem, z Warszawą. Pomysły, które w nim krążyły, wiązały się z drążeniem metra, z podziemnym miastem. Ta alternatywna nie-Warszawa odzywa się teraz na Targówku. – W repertuarze Rampy interesuje mnie to, co także w Pożarze w Burdelu było silnikiem twórczym: przekładanie lokalności na uniwersalny język i sprowadzanie wielkich mitów do świata tu i teraz. Aluzje do miejscowych kontekstów nie mogą być oczywiście jedynym paliwem repertuaru, ale staramy się inteligentnie łączyć komentarz do życia w stolicy z dobrymi historiami w spektaklach, takich jak „W grobie się nie mieści” czy „Niekończąca się historia”.