Mężczyzna i… życie?

Mężczyzna i… życie?

Każdy chciałby mieć rodzinę i jednocześnie być wolny jak ptak. Całe życie mija człowiekowi na zastanawianiu się nad tym, co wybrać Tony Parsons, pisarz brytyjski – Krytycy mówią, że powodem sukcesu twoich powieści jest bezpośredni i bezpretensjonalny styl, który wzbudza emocje i śmiech. Czytelnicy twierdzą, że twoje książki niejednokrotnie doprowadzały ich nawet do płaczu. Czy to główna przyczyna twojego sukcesu? – Myślę, że coś w tym jest. Emocje są kluczowym elementem tych powieści i chyba główną przyczyną sukcesu. Ludzie rozpoznają swoje własne życie, rozpoznają rzeczy, które dla nich są najważniejsze. Stosunki z rodzicami, dziećmi, partnerami. To tak jak w muzyce country, która jest pełna emocji i słów typu: zostawiłeś mnie, a ja cię tak bardzo kocham, mojego psa przejechał samochód itp. Takie są moje książki. Zauważają tragedię w tym, że psa przejechał samochód. Oprócz tego wierzę też, że świat poznajemy i rozumiemy przez różnego rodzaju opowieści i mam taki bardzo prosty stosunek do życia. Wierzę w szczęśliwe zakończenia i do nich dążę. – Piszesz też o dylematach, które mają współcześni mężczyźni. A może nie tylko mężczyźni? – Na pewno łatwiej mi pisać o mężczyznach, ale w „Kronikach rodzinnych” pisałem o kobietach. To jest dla mnie dużo trudniejsze. Nie znam kobiet tak instynktownie, jak rozumiem mężczyzn. W „Kronikach rodzinnych” staram się zbudować most nad przepaścią między kobietami a mężczyznami i napisać o kobietach tak samo, jak piszę o mężczyznach. W tym celu musiałem korzystać z doświadczeń kobiet, rozmawiałem z nimi o aborcji, poronieniu, macierzyństwie. Miałem szczęście rozmawiać z bardzo wrażliwymi kobietami. To zdecydowanie mi pomogło. – Pierwsze trzy książki były zdecydowanie o mężczyznach. Myślisz, że to takie „Dzienniki Bridget Jones” dla facetów? – Tylko w pewnym sensie. Nie lubię, kiedy moje książki są postrzegane jako sentymentalne, bo jest w nich też dużo rzeczywistości, czego zdecydowanie nie ma w książkach Helen Fielding. Lubię, kiedy w powieści można znaleźć także tę okrutną codzienność, beznadziejność choroby, śmierć najbliższych, trudne decyzje. Jednym słowem, taką szarą, wręcz czarną rzeczywistość. Oczywiście, staram się kontrolować liczbę tych przygnębiających wątków. Myślę, że to różni moje powieści od powieści Fielding. Są też elementy, które nas łączą – czas, przestrzeń, rynek. – A jacy są mężczyźni w twoich książkach? – Wszyscy mówią, że mężczyźni przeżywają teraz bardzo trudny okres, ponieważ utracili tradycyjną rolę społeczną. Nie wykonujemy już prac fizycznych, bo robią to za nas maszyny, nie bierzemy już udziału w bitwach, wojnach, bo wystarczy nacisnąć guzik, żeby wystrzelić rakietę. Jeśli chodzi o współczesnych mężczyzn, to ja jestem bardzo staroświecki. Dla mnie męskość zawsze była wartością. Sądzę, że męskość stała się teraz obiektem ostrych ataków. Staram się dostrzec w tym jakąś głębię, ale jednocześnie chcę spojrzeć na to obiektywnie. I chyba mi się to udaje, bo wiele kobiet kupuje i czyta moje książki, co zresztą bardzo mnie dziwi. Wydawało mi się, że w moich książkach za bardzo współczuję mężczyznom, co automatycznie powinno zniechęcać kobiety czytania tych powieści. W „Mężczyźnie i chłopcu” facet robi skok w bok i myślałem, że w związku z tym kobiety od razu go znienawidzą, ale okazało się, że większość mu przebaczyła. Właściwie nadal nie rozumiem dlaczego. – Myślisz, że trudno być mężczyzną na początku XXI w.? – To taki bardzo oklepany tekst. Sądzę, że trudniej było być mężczyzną, kiedy stał przed tobą Niemiec, który chciał do ciebie strzelić. W przeszłości rola mężczyzn w społeczeństwie była dokładnie określona. Zarabiasz na chleb, siedzisz na najważniejszym miejscu przy stole, jest wojna, idziesz w niej walczyć. Wtedy, fizycznie, życie był trudniejsze. Mój ojciec urodził się w czasie trudnych ekonomicznie lat 20., walczył w czasie II wojny światowej, jego rodzina nie była bogata, pieniędzy brakowało jeszcze długo po wojnie. Uważam, że moje życie jest dużo łatwiejsze. Największa różnica polega na tym, że moja rola w społeczeństwie nie jest już określona tak jednoznacznie. Dużo bardziej angażuję się w sprawy domowe, mówię o swoich uczuciach. Mimo wszystko gdybym się urodził na początku XX w., byłoby mi trudniej. Sądzę, że to kobiety mają obecnie znacznie gorzej niż mężczyźni. Trudne decyzje – czy pracować zawodowo, czy zająć się rodziną, jak pogodzić jedno i drugie, czy spełnić się w roli matki,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2005, 22/2005

Kategorie: Kultura