Miazga

Jak było tak było, ale nigdy nie było, żeby jakoś nie było – pocieszał siebie i swoich rozmówców dobry wojak Szwejk. W porównaniu z kłopotami Szwejka nasze są śmiesznym drobiazgiem. Po prostu wali się polski system polityczny, a pismo „Wprost” twierdzi, że zna nawet dokładnie datę zawalenia się tego systemu, a więc dzień 7 marca 2005 r., kiedy to prezydent RP odmówił stawienia się przed sejmową Komisją Śledczą ds. Orlenu. Osobiście uważam odmowę przeczołgania się przez prezydenta na kolanach przed panami Giertychem, Macierewiczem, Wassermannem i Gruszką za ostatni być może, choć mocno spóźniony gest odwagi i stanowczości szefa naszego państwa, ale nie spierajmy się o detale. Gołym okiem widać bowiem, że wszędzie tam, gdzie przez ostatnie lata spodziewaliśmy się znaleźć w polityce polskiej jakieś punkty trwałe, złe lub dobre, ale stabilne, pojawia się obecnie miazga. Jest to na pozór bardzo malownicze i ekscytujące. Żyją z tego media donosząc codziennie o nowych kłótniach, rozłamach, konfliktach, kradzieżach i oszustwach z udziałem najbardziej szacownych osób, wypływają na tym co chwila coraz to inni politycy, aby znów popaść w nicość, na horyzoncie zaś miga stale, jak mówi warszawski żarcik, najszybsze zwierzę świata – Kuna z Żaglem. Ale miazga rozlewa się coraz bardziej rozlegle. Do tej pory obraz miazgi najdokładniej śledzono na lewicy. Czytaliśmy więc nie tylko o skandalach rządzącego SLD, a później o rozłamie, jakim było powstanie SdPl, obecnie zaś podobno w ramach samego SLD pojawiły się dwie partie, zwane umownie partią Oleksego i partią Janika, które nie wiadomo czym się różnią poza nazwiskami przywódców. Rząd, wyłoniony przez SLD pod prezesurą premiera Belki okazał się dla podtrzymującego go SLD nieprzychylny, człowiek zaś, za którego SLD zapłacił największą cenę, popierając jego aspołeczny, całkowicie wyprany z lewicowego myślenia plan gospodarczy, prof. Hausner, okazał się członkiem założycielem zupełnie innej partii, do której duchem należał już dużo wcześniej. Miazga na lewicy doszła wręcz do tego stopnia, że jedyny lewicowy dziennik, „Trybuna”, ogłaszając całkiem sensowny „manifest lewicy”, stwierdził równocześnie, że nie ma obecnie partii, która gotowa by była ten manifest realizować, a ludzie lewicy powinni się skupiać raczej wokół lewicowych ideałów niż jakichkolwiek znaków partyjnych. Tak jednak niestety można zbawiać duszę, nie zaś reformować społeczeństwo. Natomiast miazga na prawicy jest zjawiskiem nowym, którego staramy się nie zauważać, chociaż jest faktem. Z pozoru bowiem prawica wygląda krzepko i butnie, reprezentują ją trzy partie o niezłych notowaniach wśród wyborców, Platforma Obywatelska, PiS i Liga Polskich Rodzin. Wszystkie trzy też uważają się za partie „sierpniowe” i „niepodległościowe”, a więc narodzone tak lub inaczej z „niepodległościowego zrywu” „Solidarności”, co stanowić ma ich tytuł do rządzenia. W rzeczywistości jednak ów tytuł do władzy jest gałęzią, którą podcinają siedzący na niej sami samozwańczy spadkobiercy. Przedmiotem ich ataku staje się Lech Wałęsa, wygwizdany właśnie i obrzucony śnieżkami przez prawicowców w Giżycku, o którym mówi się teraz więcej jako o agencie niż o symbolu niepodległości i obalenia komunizmu w Europie Wschodniej. Na miazgę miele się też mniej od Wałęsy głośnych działaczy tamtego okresu, tworzących Partię Demokratyczną, a pan Cenckiewicz, historyk z IPN, włożył ostatnio sporo wysiłku, aby uczynić to samo z Aleksandrem Hallem, założycielem Ruchu Młodej Polski, prawicowcem spokojnym i zrównoważonym, zarzucając mu, że najtajniejsze sekrety „konspiry” wszeptywał w ucho swojej narzeczonej, która była agentką bezpieki. Nie bardzo wiem, po co to się robi, ponieważ nie bardzo wyobrażam sobie, jak obecne prawicowe partie zamierzają nadal podpierać się tradycją „Solidarności”, którą obecnie przepuszczają przez maszynkę do mięsa, zamieniając w coś mętnego, o nieświeżym zapachu. Ale w końcu to ich zmartwienie. Podobnie nie wyobrażam sobie, jak będzie mogła egzystować narodowo-radykalna prawica katolicka z LPR bez Radia Maryja i ojca Rydzyka, który wypromował przecież i stworzył LPR, ale teraz stracił do niej serce na rzecz jakiejś nacjonalistyczno-klerykalnej partii, której przewodzi Antoni Macierewicz. Roman Giertych, kłócąc się swego czasu w Telewizji Polsat z panami Mazowieckim i Frasyniukiem, tworzącymi Partię Demokratyczną, szydził z nich, że życzy im sukcesu wyborczego na miarę 3-4% elektoratu, bo głosy te urwą

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 12/2005, 2005

Kategorie: Felietony