W poniedziałek, 8 lutego, na zakopiańskim cmentarzu pożegnaliśmy Michała Jagiełłę. Spoczął u stóp Tatr, które tak ukochał i jako taternik ratownik, i jako literat. Szkoda, że zabrakło dla niego miejsca na Pęksowym Brzyzku, na które po wielokroć zasłużył. Szkoda. Pożegnali go ludzie gór. Koledzy GOPR-owcy i TOPR-owcy, pracownicy Tatrzańskiego Parku Narodowego, przewodnicy tatrzańscy, wspinacze, górale, kapela Jaśka Karpiela-Bułecki, przedstawiciele mniejszości narodowych, wąskie grono przyjaciół. Był też aktualny dyrektor Biblioteki Narodowej. Władze państwowe reprezentował urzędnik Ministerstwa Spraw Zagranicznych, który tym się wyróżnił, że przemawiał nad urną w kapeluszu na głowie, co spotkało się ze złośliwymi docinkami górali. Ministerstwa Kultury nie reprezentował nikt, choć Michał był bodaj najdłużej urzędującym wiceministrem kultury w III RP. Był w dodatku wiceministrem wybitnym. Nikt tak jak on nie znał problemów mniejszości narodowych w Polsce i bolączek Polaków za granicą, zwłaszcza wschodnią. Nikt nie zrobił dla nich tyle, co on. Nie tylko jako wysoki urzędnik państwowy, ale także jako pisarz i publicysta próbujący przełamać stereotypy w myśleniu Polaków. Jego zasługi w pojednaniu Polaków z sąsiadami też są nie do przecenienia. Doceniają to Litwini, Słowacy, Ukraińcy. Ambasador Litwy, który akurat przebywał w Hiszpanii, żałował, że nie może uczestniczyć w pogrzebie, i poprosił konsula honorowego, by go reprezentował. Wśród uczestników pogrzebu była spora grupa Słowaków z tej i tamtej strony Tatr, byli przedstawiciele mniejszości ukraińskiej. Dla ludzi małych, którzy myślą, że zbudują Wielką Polskę, wszystko, co zrobił Michał, nie jest ważne. Zresztą oni Wielkiej Polski nie zbudują. Po pierwsze, dlatego że są za mali, po drugie, dlatego że chcą wielkość Polski budować na ksenofobii i tandetnym, krzykliwym, „stadionowym” patriotyzmie. A to prowadzi nie do wielkości, ale do skarlenia. Uniwersalizm, otwartość, tolerancja i zwyczajna ludzka dobroć, tak charakterystyczne dla Michała, są im co najmniej obce. Nawet lepiej, że nie przyjechali na pogrzeb. Niech pozostaną zagłębieni w lekturze prawicowych pism, które wypominają zmarłemu, że był swego czasu zastępcą kierownika Wydziału Kultury KC PZPR. Bo był. Ale też 13 grudnia 1981 r., po wprowadzeniu stanu wojennego, rzucił to stanowisko i legitymację partyjną. Niewielu jego dzisiejszych krytyków stać by było na taki akt odwagi, bo w ówczesnych realiach było to zachowanie niewątpliwie ryzykowne. Docenili to nawet jezuici, którzy znając jego literackie i publicystyczne talenty, zatrudnili go po odejściu z KC jako sekretarza redakcji „Przeglądu Powszechnego”. (W tłumie obecnych na zakopiańskim cmentarzu mignęły mi twarze ojców Opieli i Oszajcy). Zanim Michał Jagiełło został najdłużej urzędującym wiceministrem kultury (zaczynał w rządzie Tadeusza Mazowieckiego, jako zastępca Izabelli Cywińskiej, dotrwał na tym stanowisku aż do 1997 r.), a później, aż do emerytury, był dyrektorem Biblioteki Narodowej, zanim zaliczył epizod z KC, był ratownikiem GOPR, a nawet naczelnikiem jego grupy tatrzańskiej. Od chwili, gdy na ręce ówczesnego naczelnika grupy tatrzańskiej GOPR złożył ratowniczą przysięgę, wziął udział w 182 wyprawach ratunkowych, niektórymi kierował. Kto zliczy, ilu ludzi zawdzięcza mu życie? A w przysiędze ratownika są takie słowa: „Dobrowolnie przyrzekam pod słowem honoru, że póki zdrów jestem, na każde wezwanie naczelnika lub jego zastępcy – bez względu na porę roku, dnia i stan pogody – stawię się w oznaczonym miejscu i godzinie (…) i udam się w góry (…) w celu poszukiwań zaginionego i niesienia mu pomocy. (…) Obowiązki swe pełnił będę sumiennie i gorliwie, pamiętając, że od mego postępowania zależnem być może życie ludzkie (…)”. Myślę, że niezależnie od pełnionych funkcji i sprawowanych urzędów Michał Jagiełło był zawsze i przede wszystkim TOPR-owcem. Z tą rolą identyfikował się najsilniej. Nawet po order w Pałacu Prezydenckim stawił się w TOPR-owskiej kurtce. TOPR-owska przysięga wyznaczała mu drogę postępowania nie tylko w górach, ale także w sprawowaniu funkcji publicznych. Czyż mogli to docenić ci, którym drogę postępowania wytycza jedynie aktualna myśl prezesa? Michał przesiąknięty był na wskroś ideą służby ludziom. Służył, jak umiał, przez całe swoje życie. Ktoś kiedyś powiedział, a Michał Jagiełło chętnie to powtarzał, że powyżej 2 tys. m n.p.m. ludzie stają się lepsi i szlachetniejsi. Pewnie dlatego każdą wolną chwilę chciał spędzać w wysokich górach. Taką chwilę znalazł pod koniec stycznia i przyjechał do Zakopanego. Nie wiedział, że to jego ostatnia droga ku ukochanym Tatrom. W nocy z 31 stycznia na 1
Tagi:
Jan Widacki