Jeśli trzeba nieść pomoc, to nieśmy i nie oglądajmy się na innych Włodzimierz Cimoszewicz, minister spraw zagranicznych – Po raz pierwszy od wielu lat pojawiły się w kraju duże rozbieżności w ocenie polskiej polityki zagranicznej. Z jednej strony, mamy wypowiedzi niemal hagiograficzne o sukcesach polskiej dyplomacji. Z drugiej, są grupy, które tę politykę kwestionują. – Te rozbieżności pojawiły się jakiś czas temu. Dotyczyły głównie naszego przystąpienia do Unii Europejskiej. – Mamy na myśli sytuację z ostatnich miesięcy, rozbieżności dotyczące Iraku i naszego zaangażowania w działania koalicji utworzonej przez Stany Zjednoczone. – Te wątpliwości mogą rodzić się na tle podziałów, do jakich doszło w Europie. Po okresie zimnej wojny w latach 90. panowało przekonanie, że wszyscy, także jedyne supermocarstwo, poszukują zgody, chcą działać wspólnie. Atak z 11 września 2001 r. ujawnił, że żyliśmy w świecie złudnych wyobrażeń. Wywarł on ogromny wpływ na świadomość społeczeństwa amerykańskiego. Ale okazało się, że świadomość zagrożenia jest znacznie większa w USA niż w Europie. Jednocześnie proces rozszerzenia Unii zderzył się z rozbieżnościami dotyczącymi sprawy irackiej. Powstała sytuacja, w której wiele rozmaitych zmiennych oddziaływało na siebie, i tak naprawdę nie było mądrego, który by potrafił przewidzieć, jaka mozaika się z tego wyłoni. – A co przewidywały polskie władze? – W sytuacjach złożonych, trudno prognozowalnych, trzeba kierować się zasadami elementarnymi, umiejętnością zdefiniowania podstawowych interesów państwa. One niezmiennie wyglądają tak: chcemy stać się członkiem Wspólnoty Europejskiej, chcemy, aby była ona silna, a jednocześnie uważamy, że w interesie Polski i Europy leżą bliskie stosunki i bliska współpraca z USA. Dlatego też staraliśmy się nie doprowadzić do pojawienia się podziałów między Europą a USA. A jednocześnie, kierując się naszymi interesami bezpieczeństwa, uważaliśmy, że Amerykanom – kiedy znajdowali się w potrzebie – trzeba pomóc. Nawet jeśli jest to pomoc symboliczna. – Prowadziło to do rozmaitych zgrzytów w stosunkach z niektórymi państwami Europy. – To było nieuniknione. W Polsce też można było usłyszeć głosy pacyfistów – dla których mam dużo szacunku; można było usłyszeć obawy, że więcej stracimy w stosunkach z możnymi Europy, niż zyskamy dzięki dobrej współpracy z Ameryką. Można było także usłyszeć głosy zdezorientowanych, niewiedzących, co z tego wyniknie, czy dojdzie do wzmocnienia podziałów europejsko-amerykańskich, czy też jest to stan przejściowy. Dzisiaj możemy mieć satysfakcję, że w tych trudnych okolicznościach dokonaliśmy trafnych wyborów. Ale wciąż mam świadomość ryzyka naszego zaangażowania w Iraku. Nikt nie powiedział, że nie popełnimy tam błędów albo że sytuacja nie okaże się trudniejsza, niż się zakłada. – Prasa niemiecka nazwała nas „osłem trojańskim Europy”. – Część prasy, były też głosy zgoła odmienne. Co do inwektyw wypowiadanych pod naszym adresem – to nie oznacza, że się ponosi jakieś realne straty. W wielu krajach niektórzy politycy, ale także komentatorzy, poczuli się zaskoczeni, zdumieni, nawet poirytowani tym, co raptem się wydarzyło. Bo oto pojawił się, nie tyle obiektywnie, ile w ich odbiorze, nowy poważny partner. Ale to jest ich problem, że nie odczytywali właściwie potencjału, możliwości i roli, jaką Polska może odgrywać. Czasem okazuje się, że mamy więcej racji, więcej przezorności i wyobraźni niż inni. Złośliwostkami nie należy się więc generalnie przejmować. – Zawsze? – Jest tylko jeden wyjątek od tej zasady. Za kilka godzin wraz z Joschką Fischerem będziemy uczestniczyli w forum polsko-niemieckim w Berlinie. I mam zamiar tam powiedzieć, że fakt, iż tak łatwo mogło dojść do poważnej fali krytyki, często bardzo emocjonalnej, wynikającej z poirytowania Polską, powinien być dla nas sygnałem ostrzegawczym. Z jednej strony, mamy niekwestionowane sukcesy, gdy chodzi o pojednanie polsko-niemieckie. A jednocześnie okazuje się, że to jest proces, który może być łatwo odwrócony. – To jedyne straty, które ponieśliśmy w związku z naszym zaangażowaniem w Iraku? – Dzisiaj to, co wydaje się kosztem, czyli napięcia w stosunkach Polski z niektórymi partnerami europejskimi, to koszty pozorne, przemijające. Jest już wiele dowodów, że nie mają one charakteru trwałego. Natomiast zyski są wyraźnie widoczne – jest inny stosunek do Polski, znacznie poważniej nas się traktuje. Jest okazja do zajęcia przez Polskę odpowiadającego