To, że TVP ostatnio lepiej idzie, zaczyna powodować coraz większe rozdrażnienie mediów komercyjnych Rozmowa z Wojciechem Kabarowskim, dyrektorem generalnym ds. ekonomicznych Telewizji Polskiej SA – Czy lubi pan telewizję? – Bardzo. I to zarówno telewizję rozumianą jako współczesne medium komunikacyjne, jak i bardzo konkretną firmę – Telewizję Polską SA, w której od kilku lat mam zaszczyt i przyjemność pracować. Pierwszy kontrakt menedżerski zawarłem w listopadzie 1996 r. Zostałem wówczas dyrektorem ekonomicznym wrocławskiego Ośrodka Telewizyjnego. Być może była to forma realizacji młodzieńczych planów, kiedy chciałem zdawać do łódzkiej Filmówki. – Czyżby nie dostał się pan na reżyserię? – W ogóle nie zdawałem. Pod koniec lat 70. reżyseria była kierunkiem podyplomowym. Trafiłem więc na elektronikę – rodzice uważali, że powinienem mieć jakiś konkretny zawód. – Elektronikę na Politechnice Wrocławskiej ukończył m.in. Jan Kaczmarek i paru innych artystów kabaretu, ale oni nie zarządzają finansami jednej z największych polskich firm! – To kwestia wyboru drogi życiowej. Po uzyskaniu dyplomu magistra inżyniera podjąłem studia doktoranckie w Instytucie Organizacji i Zarządzania. Doktorat obroniłem i zacząłem pracę u profesora Bera Hausa na Akademii Ekonomicznej we Wrocławiu. Sama praca naukowa i dydaktyczna to jednak bardziej hobby niż zajęcie pozwalające utrzymać rodzinę na godziwym poziomie. Dodatkowo prowadziłem więc duży zespół konsultingowy, zarządzałem przedsiębiorstwami. W końcu zarządzanie to działanie par excellence reżyserskie, a z całą pewnością jest w nim więcej sztuki niż nauki. – Zwłaszcza w telewizji, gdzie często zarządza się reżyserami. – Zawsze odczuwałem silny imperatyw oddziaływania na rzeczywistość. Mam kreatywną naturę. Perspektywa kierowania tak skomplikowanym zespołem ludzkim, jakim jest zespół telewizyjny, perspektywa uczestnictwa w pewnej rozgrywce organizacyjno-intelektualnej wydała mi się naprawdę frapująca. Dlatego wkrótce po pierwszym kontrakcie objąłem stanowisko dyrektora naczelnego wrocławskiego oddziału TVP. – Jak nowicjusz został przyjęty w gronie regionalnych gwiazd? – Nie było konfliktu z autorytetami, pojawiły się raczej poważne problemy z zastanym układem towarzysko-zawodowym i skostniałą strukturą profesjonalno-związkową. Ten wieloletni nieformalny układ po prostu źle wpływał na firmę. Musiałem to zmienić. Wprowadziłem nowych, młodych ludzi. – Pan mówi zapewne o kondycji finansowej, a przedstawiciele tego starego układu to doświadczeni telewizyjni fachowcy, których wymienił pan na młodzież z…. Jest taka wrocławska anegdota – skąd się biorą nowi pracownicy w telewizji? Odpowiedź – Z siedemnastki. Oczywiście, chodzi o tramwaj linii numer 17. – Anegdotę tę powtarzają ludzie, którzy panicznie boją się wszelkiej konkurencji, bo podświadomie czują, że ich możliwości intelektualne mogą okazać się daleko niewystarczające. Mówię więc nie tylko o kondycji finansowej, ale także intelektualnej. Zaangażowani przeze mnie młodzi ludzie rzeczywiście nie podjeżdżali pod telewizję mercedesami, ale za to byli wykształceni, znali języki obce, przede wszystkim byli pełni energii, zapału i nowych idei. Bez nich nie można było odnieść sukcesu! Oni też odnieśli sukces. Dziś zajmują poważne, eksponowane stanowiska – także w stolicy. Daje mi to olbrzymią osobistą satysfakcję. – Czy miarą sukcesu jest awans do Warszawy? – Miarą sukcesu w zarządzaniu są zawsze bardzo wymierne wskaźniki. Dziś Ośrodek Wrocławski TVP jest najlepszym oddziałem regionalnym zarówno pod względem ekonomicznym, jak i programowym. – Ale jednak przeniósł się pan do Warszawy? – We Wrocławiu było mi bardzo wygodnie. Miałem już dobrze zorganizowaną firmę i mogłem delektować się sukcesem. Ale prezes Robert Kwiatkowski powiedział mi kiedyś, że najłatwiej być proboszczem w parafii, łatwiej i przyjemniej niż kardynałem w Rzymie, bo proboszcz jest w parafii jeden, a kardynałów w Watykanie wielu, ale jeśli się traktuje siebie poważnie, to trzeba kiedyś zostać kardynałem! – I tak zdecydował się pan na stołeczną purpurę? – Tą \”purpurą\” nie był wygodny fotel dyrektorski, lecz misja stworzenia Agencji Publicystyki i Edukacji, a więc po prostu reforma telewizji publicznej. – Nareszcie padły te sformułowania: misja, telewizja publiczna… – Zawsze o nich pamiętam! Ale przede wszystkim muszę pamiętać o profesjonalnym zarządzaniu. Oddzielenie sfery programowania od sfery produkcji było naprawdę poważnym wyzwaniem. Stanowiło ważną część takiego zreformowania TVP, by mogła lepiej wypełniać swoją misję
Tagi:
Ewa Gil-Kołakowska