Miejskie łąki zamiast klepiska

Miejskie łąki zamiast klepiska

Warszawa 06.2019 r Laka kwietna przy ul.Piwna. fot.Krzysztof Zuczkowski

Kosić czy nie kosić? Oto jest pytanie Pamiętacie państwo tę scenę z „Dnia świra”, w której Adaś Miauczyński, nie mogąc znieść hałasu kosiarki, idzie się kłócić z jej operatorem? Współcześni Miauczyńscy odetchną. Miejscy decydenci w sprawach zieleni widzą bezsens regularnego koszenia trawników. – Obserwujemy taki trend od pewnego czasu – mówi Barbara Jędrzejczyk z warszawskiego stowarzyszenia Miasto Jest Nasze. – Trudno dokładnie określić, gdzie to się dzieje, ponieważ grunty są zarządzane przez różne podmioty. Część należy do miasta, inne do poszczególnych spółdzielni czy wspólnot mieszkaniowych, samodzielnie decydujących o wyglądzie zieleni. Jeśli chodzi o duże miasta, zmiany widoczne są we Wrocławiu, w Krakowie i częściowo w Warszawie. Dzielnice z rezerwatem Barbara Jędrzejczyk wyjaśnia, że pomysł zakładania łąk kwietnych w miastach staje się coraz popularniejszy głównie dzięki wysiłkom Fundacji Łąka. – To właśnie jej aktywiści zaczęli zwracać uwagę na to, że nie wszystkie trawniki muszą wyglądać jak te w angielskich ogrodach czy parkach – mówi. – Łąki kwietne zdecydowanie bardziej cieszą oko niż wysuszony trawnik. Częste koszenie powoduje bowiem, że jeśli przez dłuższy czas nie pada, trawniki łysieją, tworzą się z nich klepiska. W Warszawie już w czerwcu widać takie miejsca, gdzie trawa jest wyschnięta. Teraz zaś standardowo w miastach zaleca się nawet około sześciu-ośmiu koszeń. My chcielibyśmy, by ich liczba była niższa i uzależniona od warunków atmosferycznych. Jeżeli są upały, lepiej w ogóle nie kosić albo tylko podkaszać część terenu, by udostępnić go mieszkańcom chcącym np. posiedzieć na trawie – dodaje. Łąkowi lobbyści cieszą się więc, że sprawę trawników coraz częściej biorą w swoje ręce mieszkańcy. – Wiele zgłoszeń w tegorocznych budżetach obywatelskich to właśnie projekty dotyczące tworzenia łąk kwietnych – mówi Barbara Jędrzejczyk. – Potrzebne jest to szczególnie tam, gdzie wcześniej nie było łąk i trzeba wspomóc ich wzrost za pomocą specjalnej mieszanki nasion różnych gatunków roślin, które korzystnie na siebie oddziałują – wyjaśnia. Jako przykład tego rodzaju obywatelskiej inicjatywy wskazuje łąkę przy ruchliwym skrzyżowaniu ul. Modlińskiej z ul. Kowalczyka na warszawskiej Białołęce. – Już kolejny rok z rzędu tworzona jest tam łąka kwietna. Niedawno siali ją sami mieszkańcy. Nie jest to przecież szczególnie trudne. Ten pomysł nadzwyczajnie się przyjął, bo jest bardzo prosty w realizacji – mówi działaczka stowarzyszenia Miasto Jest Nasze. – Niezwykle ważne jest również to, że dwa lata temu powstał Zarząd Zieleni m. st. Warszawy (ZZW). To znak, że zieleń została uznana za niezwykle ważny temat, otoczona kompleksową opieką, choć na pewno jest jeszcze wiele do zrobienia w sytuacji upałów, suszy i zmian klimatycznych w ogóle – stwierdza. Efekty prac ZZW są widoczne nie tylko w postaci nowych kwietnych skwerów czy lepiej chronionych drzew, ale również w działaniach służących ochronie trawników przed zbyt częstym koszeniem. W wydanym przez urząd poradniku „Standardy kształtowania zieleni” temu zagadnieniu poświęcono cały rozdział. Znajdziemy tam m.in. zalecenia dotyczące częstotliwości koszenia oraz punkt o trawnikach łąkowych, które są „cennym elementem przyrodniczym wzbogacającym ubogi układ ekologiczny miasta” i powinny być koszone najwyżej raz lub dwa razy w roku. Barbara Jędrzejczyk: – Ten dokument to na pewno krok naprzód. Dotyczy on jednak tylko zieleni miejskiej, a więc zarządzanej przez miasto. Nie obowiązuje spółdzielni czy wspólnot mieszkaniowych. W tym przypadku miasto może najwyżej rekomendować pewne rozwiązania. Dlatego nasze stowarzyszenie wspólnie z firmą Pszczelarium oprócz publikacji w internecie wydało kodeks dobrych praktyk „Zieleń miejska przyjazna zapylaczom“. To bezpłatna broszura, którą wysyłamy drogą elektroniczną (jest też dostępna na stronie stowarzyszenia Miasto Jest Nasze) do wspólnot i spółdzielni mieszkaniowych, by proponować rozwiązania sprzyjające zapylaczom, zwłaszcza pszczołom i innym dziko żyjącym owadom. Przedstawiciele fundacji i ruchów miejskich nie chcą poprzestać na łąkach. Warto tworzyć w miastach tzw. mikrorezerwaty czy rezerwaty kieszonkowe, które konserwowane będą na zasadach odpowiadającym ścisłym rezerwatom albo biernym sposobom ochrony przyrody. – Idealnym miejscem dla takiego kieszonkowego rezerwatu jest część skweru nieopodal muzeum POLIN – mówi Barbara Jędrzejczyk. –

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2019, 28/2019

Kategorie: Ekologia