Otwarcie granic Unii może przynieść odpływ niemal 1 mln młodych, wykształconych Polaków Prof. Jan E. Zamojski jest pracownikiem naukowym Instytutu Historii PAN, do niedawna był kierownikiem Pracowni Migracji Masowych XIX/XX w. – Rozmawiamy tuż po zakończeniu konferencji „Migracje – ich wpływ na społeczeństwa współczesne”. Jakie jest więc znaczenie migracji we współczesnym świecie? – W skrócie – coraz większe. Problem imigrantów pozostawał jeszcze do niedawna w sferze wyłącznych kompetencji poszczególnych państw. Obecnie awansował do rangi ponadnarodowej, stając się jednym z najtrudniejszych zagadnień polityki. Dla nauki z kolei jest to ważny obszar badań, angażujący masę ośrodków badawczych. – W Polsce ostatnio dużo się mówi o problemie tolerancji. Czy jesteśmy tolerancyjni wobec obcokrajowców? – W słowach na pewno tak! Choć też zależy, wobec których obcokrajowców. Na razie za wyjątkiem ekscesów romowskich nie mieliśmy przejawów brutalnej nietolerancji. Ale czy bylibyśmy równie otwarci, gdyby pojawiły się u nas, podobnie jak w państwach Europy Zachodniej, liczniejsze grupy obcokrajowców? Zwłaszcza radykalnie odmiennych od nas, etnicznie, rasowo… Czy przyjęlibyśmy za naturalne powstanie w polskich miastach dzielnic murzyńskich, algierskich, chińskich, a choćby i rosyjskich? Nie wiem, ale jestem raczej sceptyczny. Nie jesteśmy na to przygotowani pod żadnym względem. – Jednak musimy się liczyć z tym, że otwarcie unijnych granic działa w obie strony i zagraniczny piłkarz czy lekarz nie powinien wzbudzać sensacji. – Proszę zwrócić uwagę na nasze reakcje dotyczące Niemców. Ileż obaw jest o to, że zostaniemy wykupieni przez bogatszych sąsiadów. Tymczasem ostatnio zaznaczyła się po zachodniej stronie Odry i Nysy współczesna wersja Ostflucht, ucieczki ze Wschodu, otwierając przestrzeń dla przenikania tam polskiego elementu. Jeszcze w latach 80. odpłynęło z Polski ponad milion osób, w większości w wieku 20-45 lat. W następstwie od połowy lat 90. mamy ujemny przyrost naturalny. Otwarcie granic Unii może nam przynieść odpływ kolejnych 900 tys. młodych, wykształconych ludzi. Demografowie przewidują do 2030 r. zmniejszenie naszego potencjału biologicznego o jakieś 2,5-3 mln. Jeśli nie nastąpi radykalna poprawa, zaistnieje konieczność wypełnienia luki ludnością napływową… – Pytanie tylko, czy znajdą się chętni. – Już teraz mamy napływ rzędu setek tysięcy osób rocznie, zatrudnianych czasowo, często na czarno. Część osiedla się w Polsce na stałe. To znaczny potencjał ludzki. Problem polega na tym, że dla jego wykorzystania potrzebna jest całościowa polityka migracyjna, tymczasem jej brak doskwiera nam coraz wyraźniej. Nie idzie tu o pilnowanie granic, ale o przyciąganie wartościowych obcokrajowców. Rocznie mamy kilka tysięcy wystąpień o azyl, z czego pozytywnie rozpatrywanych jest może 300 wniosków. Czyli jakieś 10%. To miara naszego spojrzenia na przybyszów z zewnątrz. Dopiero niedawno wprowadziliśmy prawo pobytu tolerowanego. Osoba przekraczająca granicę nie otrzymuje z różnych względów azylu, ale może otrzymać prawo do zamieszkania w Polsce i podjęcia pracy. To są jednak tylko rozwiązania doraźne. Naszej polityce migracyjnej brakuje natomiast dalekosiężnego spojrzenia, obliczonego nie na dwa, trzy lata do przodu, ale na pokolenia. – Czy tym sposobem fundujemy sobie bombę z opóźnionym zapłonem? – Na sprawę trzeba patrzeć z innej perspektywy. Migracje istnieją od zawsze i ludzkość, my wszyscy, jesteśmy ich produktem. Według danych francuskiego MSW, jedna trzecia mieszkańców Francji ma korzenie imigranckie. Jednak oficjalnie Francja broni się przed uznaniem siebie za państwo imigracyjne. Tymczasem statystyki ONZ sugerują, że do połowy tego stulecia Europa będzie potrzebowała 152 mln miejsc pracy. W Europie zarysowuje się coraz wyraźniej luka demograficzna, w której i my tkwimy. Tuż obok, np. w Afryce Północnej, mamy silną dynamikę natalistyczną. Przyroda nie lubi próżni… Krótko mówiąc – migracji nie da się powstrzymać. Można tylko starać się wprowadzać pewien element regulacji. – To znaczy, że Europa nie potrafi już żyć bez imigracji? – Raczej tak. Choć potrzeby poszczególnych krajów są różne. We Włoszech i częściowo w Belgii większość przyrostu naturalnego zawdzięcza się imigracji. Szwajcaria i Luksemburg w 30% zależą od napływowej siły roboczej. Niemcy potrzebują rocznie około 300 tys. nowych pracowników, by gospodarka funkcjonowała na dotychczasowym poziomie. W Polsce, mimo bezrobocia,
Tagi:
Paulina Nowosielska