Dałbym sobie rękę uciąć, że się nie uzależnię. I co? Teraz bym bez ręki chodził Do Vail i Aspen jak co roku zjechali narciarze. Ekskluzywne ośrodki w Górach Skalistych w amerykańskim stanie Kolorado przyciągają zamożnych ludzi z całego świata. Tym razem czekają ich dodatkowe atrakcje – od 1 stycznia można tam bez problemu kupić marihuanę. Podobnie jest we wszystkich miejscowościach tego stanu. W Polsce nawet chory na stwardnienie rozsiane czy nowotwór nie ma dostępu do marihuany. Jednak czarny rynek kwitnie, a ośrodki leczenia uzależnień pełne są ludzi, którzy zaczynali od blanta*. Obudzić się do życia Pierwsza była marihuana. Towarzyszyła im przez lata. – Nawet jeśli pojawiały się inne narkotyki albo alkohol, zawsze była w tle – mówi Andrzej. Właśnie jest na etapie poszukiwania pracy. W ośrodku przebywa od dziesięciu miesięcy i za dwa kończy pierwszy etap leczenia. Adam spędził tu mniej czasu – dziewięć miesięcy. Też jeszcze nie ma pracy, ale jest dobrej myśli, bo budownictwo wciąż potrzebuje ludzi. A on ma wieloletni staż i jest świetnym fachowcem. Niebawem wyprowadzi się do hostelu, który – podobnie jak ośrodek – prowadzi Stowarzyszenie Monar i gdzie w bezpieczny sposób można się konfrontować ze światem zewnętrznym. Rafał Olender jest na terapii zaledwie pięć miesięcy. A może aż pięć? Osobom uzależnionym każdy miesiąc leczenia ciągnie się w nieskończoność. Do Ośrodka Leczenia, Terapii i Rehabilitacji Uzależnień w Wyszkowie niełatwo się dostać. Szefowa Jagoda Władoń mówi, że najbliższe wolne terminy to połowa kwietnia. Tu nie tylko się leczy. Pacjenci współzarządzają ośrodkiem, dbają o finanse, o swoje bezpieczeństwo, porządek, przygotowują posiłki, karmią zwierzęta: konie, kozy, psy i koty. Tak uczą się funkcjonowania w społeczeństwie, organizacji dnia, obowiązkowości. Służy im pomocą zespół terapeutów oraz internista i psychiatra. Można tu przyjąć nawet 37 osób. Większość stanowią mężczyźni. Ośrodek istnieje 29 lat i w tym roku będzie obchodzić okrągłą rocznicę. Stworzył go Marek Kotański. Wtedy powstała też Księga obyczajów – zapis, dlaczego uzależnieni tu przybywają, co w sobie chcą naprawić, jakimi ludźmi się stać. „(…) Przyjeżdżamy do tego Domu zagubieni, odarci z uczuć, by zawrócić z drogi prowadzącej ku zatraceniu i obudzić się do życia. Wegetując w świecie iluzji, bezlitośni wobec samych siebie, zgubiliśmy gdzieś poczucie norm etycznych. (…) Czy jednak skazani jesteśmy na wynaturzenie i bezsilność wobec nałogu? Wszak każdy dzień spędzony tutaj uzbraja nas w siłę i mądrość”. Tacy faceci Przystojni, zadbani, modnie ubrani, pięknie mówiący po polsku… Gdyby ich spotkać w innym miejscu niż ośrodek Monaru, nie można by się domyślić ich przeszłości. Wszyscy trzej zaczynali od marihuany. Co sądzą o tym, że od początku roku ten narkotyk można kupić legalnie bez recepty w amerykańskim stanie? – Nie jestem zwolennikiem takiej dostępności marihuany – mówi Andrzej, który kiedyś dzień zaczynał od skręta. – Obawiam się, że wielu nastolatkom łatwiej będzie do niej dotrzeć, choć określono, że kupujący musi mieć co najmniej 21 lat. Według mnie, jeśli inicjacja następuje w wieku 12 czy 14 lat, to ryzyko uzależnienia wynosi 99%. Andrzej, Rafał i Adam zgadzają się na gorzką rozmowę o marihuanie. Wierzą, że warto, jeśli choć jedną osobę miałoby to uchronić przed nałogiem. Chociaż niełatwo mówić o własnych błędach i wybrykach. Niełatwo się przyznać, że było się na dnie. Najstarszy, Adam, ma 34 lata, Rafał – 27, Andrzej – 22. Adam pierwszy raz zapalił jointa, kiedy miał 12 lat. W sumie palił 22 lata. Andrzej i Rafał zaczynali jako 14-latkowie. Staż narkotykowy Rafała, z przerwą na roczny wyrok, to 12 lat, Andrzeja, który już 18 miesięcy temu rozpoczął bezwzględną walkę z nałogiem – sześć lat. Pod kontrolą Artur Siatkowski jest psychologiem terapeutą. Choć to sobota, znajduję go w ośrodku, bo terapeuta jest tu zawsze. Soboty są trochę luźniejsze, pacjenci wstają godzinę później, o ósmej, a pracują tylko do trzynastej. Codzienny rytuał to spotkanie społeczności: albo społeczność główna planowa, albo kontraktowa, odczucia, rozliczeniowa i – w wyjątkowych momentach – interwencyjna. Rozliczeniowa chyba najbardziej przykra, bo wtedy trzeba się przyznać do nieuczciwości czy złamania zasad. Jak
Tagi:
Ewa Smolińska-Borecka