Militarystycznemu zakupoholizmowi – moje nie!

Militarystycznemu zakupoholizmowi – moje nie!

Dlaczego tak nie cierpię defilad? Dlaczego nie odczuwam dumy z oręża polskiego i żadnego innego, dlaczego nie uspokaja mnie żadna ilość sunących przez Warszawę wytwórni śmierci, a od patosu przemówień polityków dostaję białej gorączki, i to w tym potwornym upale? Dlaczego liczone w setkach miliardów złotych wydatki na zakupy uzbrojenia nie spływają na mnie kojącym poczuciem bezpieczeństwa i po dziurki w nosie mam baśni głoszonych choćby przez prezydenta Dudę, że to kogoś przestraszy, odstraszy, zreflektuje, a mieszkającym w Polsce zapewni bezwojnie? Dlaczego nie odczuwam dreszczu ekscytacji, kiedy niebo wypełnia grzmot samolotów i śmigłowców bojowych, kiedy od murów miasta odbija się warkot maszyn śmierci? Co ze mną nie tak? Może po prostu nie lubię złego teatru? A może uważam, że libretto zbrojenia, fanfary śmiercionośnych urządzeń, jeżdżących czy latających, zwyczajnie na spektakl się nie nadają? Ta ostentacja i fałszywy, sztuczny język, którym to wszystko jest opowiadane (nie pojawiają się w tym radosno-defiladowym języku takie słowa jak śmierć, cierpienie, kalectwo, zniszczenia), dawno powinny odejść do lamusa społecznych, ludzkich zachowań, rytuałów, świątecznych dekoracji. Moja „naiwność” nazywała się kiedyś pacyfizmem. Dzisiaj to słowo i przekonanie, że wojna nie jest, nie może i nie powinna być narzędziem rozwiązywania żadnych sporów między narodami, państwami, regionami geograficznymi, to jakaś najrzadsza ludzka postawa, oglądamy wszak triumfalny powrót ideologii militarystycznej. Każdy wyprodukowany pocisk, czołg, rakieta, dron istnieje po to, by realnie zabijać. Jak nie dzisiaj, to jutro, pojutrze. Na wojnie w Ukrainie eksplodują pociski, które opuściły fabryki w latach 50. i 70 lat cierpliwie czekały. Zdaję sobie sprawę, że jest wojna jakimś przerażająco fascynującym ludzi widowiskiem, im dalej od ostatniej wojny, im mniej świadków i skrzywdzonych, którzy przeżyli – tym łatwiej o wskrzeszenie tej zgody i akceptacji. W Polsce obserwujemy odrodzenie się militarystycznego wzmożenia, doprawione sosem pseudopatriotyzmu, okraszone jadem podejrzeń, szantażem wykluczającym krytykę takich postaw, procesów, aktywności państwa. Do tego w Polsce dochodzi element pogańskiego religianctwa wyrażanego w pojęciach walki dobra ze złem. Równie jak defiladami jestem śmiertelnie zmęczony tymi fałszywymi (pustymi znaczeniowo) kategoriami: dobro, zło, które nam towarzyszą w cywilizacyjnych zmaganiach od setek, tysięcy lat. I skutecznie zdejmują z nas odpowiedzialność za osobiste wybory, decyzje, zachowania. Bo jeśli jest jakieś Zło, absolutne, potężne, choć niewidzialne – to nasza walka z nim jest usprawiedliwiona, a nasza wojna sprawiedliwa. A przecież wiemy dzisiaj, że do najgorszych czynów jest zdolny każdy z nas, że zbrodniarzami stają się „dobrzy” ludzie, zwykli, przeciętni, nie żadne potwory. Nie ma sprawiedliwych wojen. Nawet ci, którzy zaatakowani bronią swojego kraju, rodzin, sąsiadów – nie zatrzymują się w okrucieństwie. Zrównanie z ziemią Hiroszimy i Nagasaki czy Drezna powinno dać do myślenia, do zmiany paradygmatu. Chwiejna, ale istniejąca w czasach zimnej wojny równowaga broni jądrowej dała Europie, i nie tylko, kilkadziesiąt lat pokoju. I ten ewenement odszedł gdzieś w niepamięć. Cóż, biznes zbrojeniowy jest być może jedynym realnym rządem światowym. Problemem jest nawet nie to, że się temu nie przeciwstawiamy, ale to, że nie chcemy tego widzieć. Jest absolutnym dramatem duma polskich polityków ze skali wydatków na zbrojenia; ta skala jest samospełniającą się przepowiednią. Przepowiednią wojny. Nie ma dziś w Polsce słyszalnego głosu sprzeciwu wobec szaleńczego zbrojenia się, a może raczej militarnego zakupoholizmu rządzących, bo kiedy przychodzi co do czego, to rosyjska rakieta, zdolna przenosić głowicę z ładunkiem jądrowym, leci bez przeszkód 500 km przez Polskę i potem leży sobie pół roku w lesie, śpiąc smacznym snem przestrogi. Podczas defilady czytam Tuwima:   Gdy znów do murów klajstrem świeżym / Przylepiać zaczną obwieszczenia, Gdy „do ludności”, „do żołnierzy” / Na alarm czarny druk uderzy I byle drab, i byle szczeniak / W odwieczne kłamstwo ich uwierzy, Że trzeba iść i z armat walić, / Mordować, grabić, truć i palić; Gdy zaczną na tysięczną modłę / Ojczyznę szarpać deklinacją I łudzić kolorowym godłem, / I judzić „historyczną racją” O piędzi, chwale i rubieży, / O ojcach, dziadach i sztandarach, O bohaterach i ofiarach; / Gdy wyjdzie biskup, pastor, rabin Pobłogosławić twój karabin, / Bo mu sam Pan Bóg szepnął z nieba, Że

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2023, 34/2023

Kategorie: Felietony, Roman Kurkiewicz